Ocena: 6

Orquesta del Desierto

Orquesta del Desierto

Okładka Orquesta del Desierto - Orquesta del Desierto

[Meteor City; 28 maja 2002]

Było późne, majowe popołudnie. Słońce, nieco już zmęczone całodniowym przebywaniem na bezchmurnym niebie, powoli chyliło się ku zachodowi. Senior Alfredo Hernandez (1), spostrzegł w niedalekiej odległości od szlaku zajazd "Meteor City". Postanowił na chwilę zboczyć z obranego kursu i zatrzymać się na jednego głębszego. Puścił się galopem w stronę drewnianego budynku. Tuż przed gankiem, zanim jeszcze koń zdążył się zatrzymać, jeździec zeskoczył z siodła wzbijając w duszne powietrze kłęby drobnoziarnistego piachu. Przywiązał swojego wierzchowca, poprawił na głowie kapelusz i pewnym krokiem ruszył w stronę drzwi.

Wewnątrz panował półmrok. Przez szczeliny w zamkniętych okiennicach przebijały się niemrawo wiązki światła, rozpraszając się na zalegającym w powietrzu kurzu i tytoniowym dymie. Alfredo skierował się w stronę baru. Poprosił stojącego za szynkwasem starszego jegomościa, przyodzianego w kraciastą koszulę i sombrero, o tequilę. Zapłacił i ze szklaneczką trunku udał się do jednego z wielu wolnych tego popołudnia stolików. Rzucił na blat swój kapelusz, niedbale usadowił się w krześle i dopiero wtedy zorientował, że nie jest w zajeździe sam. Poza barmanem przy stoliku siedziało jeszcze trzech mężczyzn. Żaden z nich się nie odzywał. Senior Hernandez początkowo nie przejął się obecnością innych przyjezdnych - spokojnie sączył swój napój i delektował się chwilą przerwy w całodniowej podróży. Z czasem jednak coś zaczęło zaprzątać jego głowę. Jakaś irracjonalna myśl, że całe to zdarzenie, pomimo swej banalności, nie jest przypadkowe. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz - na niebie zebrały się ciemne chmury i wszystko zapowiadało, rzadką skądinąd w tych rejonach, przelotną burzę. Wrócił do swojego stolika, rzucając po drodze uważne spojrzenie na pozostałych gości. Wydawali się być nieco zaniepokojeni, ale także zaciekawieni. Twarz jednego z nich wydała mu się nawet znajoma, ale słabe oświetlenie uniemożliwiało dokładną identyfikację. Wtedy jeszcze nic nie zapowiadało niezwykłości całego zdarzenia...

Deszcz i wiatr przyszły nagle, nie pozostawiając wątpliwości że najlepszym rozwiązaniem, przynajmniej na jakiś czas, będzie nie ruszanie tyłka z knajpy. Było pewne, że wszyscy goście zmuszeni będą spędzić ze sobą przynajmniej najbliższą godzinę. Długo się nie zastanawiając, Alfredo skierował swoje kroki do stolika, przy którym siedzieli trzej przybysze. Jak nakazywał miejscowy zwyczaj, skinął na barmana, aby ten przyniósł kolejkę dla wszystkich. Dopiero teraz rozpoznał tajemniczego mężczyznę w kapeluszu, który wydał mu się znajomy. Był to Peter Stahl (2), poznali się pięć lat wcześniej przy okazji corocznego festynu "Pustynne Sesje". Od tego czasu obaj trochę się zmienili, ale uśmiech na twarzy Petera zdradzał, że i on poznał swojego starego znajomego. Uścisnęli sobie dłonie, przywitali się i usiedli na krzesłach. Hernandezowi przedstawieni zostali dwaj pozostali mężczyźni - byli to Mario Lalli (3) i Dandy Brown (4). Okazało się, że każdy z nich znalazł się tu przypadkiem, załatwiając swoje prywatne sprawy. Najdziwniejsze jednak było to, że łączył ich pewien, wydawać by się mogło nieistotny, szczegół. Wszyscy bowiem udzielali się, mniej lub bardziej regularnie, w jakichś muzycznych kapelach. A że lokalna scena nie była szczególnie duża, wkrótce okazało się, że mają ze sobą więcej wspólnego niż się spodziewali. Znali tych samych ludzi, zdradzali podobne fascynacje i zainteresowania, współpracowali z tymi samymi grupami. Świetnie się więc dogadywali i rozumieli. W karczmie cichutko płynęła sobie w tle meksykańska muzyka, puszczana z analogowych płyt. Rozmowa toczyła się w wesołej atmosferze, pękały kolejne szklanki meksykańskiego trunku...

Nie wiadomo który z nich pierwszy wpadł na pomysł, aby coś wspólnie zrealizować. Ale wydaje się, że było to nieuniknione. Skoro już wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że spotkanie było im przeznaczone. W gronie mieli akurat komplet, aby coś razem nagrać, więc dlaczego by nie spróbować? Właściwie chodziło to po głowie każdemu z nich już od dłuższego czasu, ale nikt głośno tego nie powiedział. W końcu jednak temat został poruszony i cała czwórka przyklasnęła mu natychmiastowo. Tym bardziej, że, jak się później okazało, panowie bardzo łatwo doszli do porozumienia co do kształtu współpracy i jej owoców. Wizja tego projektu dość szybko się wykrystalizowała. Muzycy, zmęczeni lub może znudzeni tym co robią na co dzień, postanowili poeksperymentować ze stylistyką i brzmieniem. Chcieli, aby ich dzieło zachowało ten niesamowity knajpiany klimat: leniwy i trochę duszny. Żeby oddaliło się od sztampowych, ciężkich i psychodelicznych pustynnych kompozycji, a skłoniło bardziej w stronę lekkiego, południowoamerykańskiego country-rocka. W tym celu należało kompozycje oprzeć głównie na akustycznych gitarach, wspartych delikatną, prostą sekcją rytmiczną. Padł także pomysł, aby urozmaicić aranżację niektórych utworów elementami zaczerpniętymi z folku meksykańskiego. Może sekcją dętą z charakterystycznymi partiami solowymi na trąbce? A może kastanietami wspomagającymi perkusję? To miało być coś łamiącego konwencje i sztywne ramy stoner rocka. Całkowita odskocznia od dotychczasowych dokonań muzyków.

Pomysł bardzo się spodobał całej czwórce. Postanowili zebrać się któregoś dnia jeszcze raz, w tym samym miejscu, w tym samym gronie, z odpowiednim sprzętem i zapasem tequili, aby zrobić sobie sesję jam i zarejestrować materiał. Złożyli nawet oficjalną obietnicę, że w ustalonym terminie stawią się bez wyjątku. Przypieczętowali ten pakt ostatnią tego dnia kolejką meksykańskiej wódki...

Rozstali się, kiedy tylko deszcz przestał padać. Każdy z nich odjechał w swoją stronę. Senior Hernandez powrócił na szlak, którym podążał cały dzień. Do celu podróży było już niedaleko. Delektował się oczyszczonym przez deszcz powietrzem i delikatnym powiewem wieczornego wiatru. W głowie cały czas wirowały mu myśli na temat dzisiejszego spotkania. Może to spożyty alkohol tak na niego działał? Tak czy inaczej Alfredo skierował swojego wierzchowca w kierunku zachodzącego za horyzontem słońca, zostawiając za sobą ślady kopyt na powoli wysychającej, stepowej drodze...

Danego słowa nikt nie złamał. Wkrótce muzycy spotkali się ponownie w zajeździe Meteor City i nagrali płytę, dokładnie taką jak sobie obiecali. Zaprosili kilku miejscowych grajków, aby ich wspomogli w aranżacji i bez zbędnych fajerwerków zarejestrowali dziesięć skomponowanych na poczekaniu utworów. Nie stworzyli arcydzieła, bo przecież nie takie było założenie tego projektu. Chodziło tylko o czerpanie przyjemności ze wspólnego grania, o przekazanie muzyce chwilowych emocji i nastroju. I to udało im się w pełni. W kompozycjach czuć serce i zaangażowanie muzyków. Jest w nich zaklęty jakiś rodzaj magii powodujący, że słuchając tych nagrań można odpłynąć i przenieść się myślami do zajazdu "Meteor City", poczuć jego specyficzny klimat. Oczyma wyobraźni natychmiast dostrzega się czterech grajków brzdąkających niezobowiązująco gdzieś w rogu knajpy. I aż ciężko uwierzyć, że ci panowie w kapeluszach, skórzanych kurtkach i butach z ostrogami to muzycy na co dzień grywający w ciężkich, stonerowych kapelach.

Po zakończonej sesji pozostało już tylko jakoś nazwać to, co właśnie się narodziło. Określenie "Pustynna Orkiestra" pojawiło się właściwie znikąd, ale jak nic innego pasowało do czterech muzykantów i ich dzieła. Panowie Alfredo, Peter, Mario i Dandy ochrzcili więc nagranie tym imieniem. A później rozjechali się w swoje strony i wrócili do codziennych zajęć, zostawiając po sobie zapisaną kartę pustynnej historii muzyki. Rozdział pod nazwą "Orquesta del Desierto" nie został jednak ostatecznie zamknięty, choć wtedy jeszcze nie wszyscy zdawali się o tym wiedzieć.

(1) Senior Alfredo Hernandez, bębniarz, członek legendarnego zespołu stonerowego Kyuss; współpracował z obiecującą trupą wędrowną Queens of the Stone Age; brał udział w projektach organizowanych z okazji festynu "Pustynne Sesje"; grywał w zespołach The Atomic Bitchwax i Che.

(2) Peter Stahl, śpiewak i trubadur; śpiewał na kilku pierwszych "Pustynnych Sesjach"; wspomagał wokalnie takie grupy muzyczne jak Wool, The Earthlings, Calexico i wiele innych.

(3) Mario Lalli, gitarzysta, założyciel jednej z najbardziej ekstrawaganckich w promieniu kilkuset mil grup - Fatso Jetson; pomagał także grupie The Atomic Bitchwax; brał udział w "Pustynnych Sesjach".

(4) Dandy Brown, młody, utalentowany basista i gitarzysta, członek obiecującej grupy muzycznej Hermano.

Przemysław Nowak (18 kwietnia 2004)

Oceny

Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także