M83
Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts
[Gooom/Labels; 15 kwietnia 2003]
Ostatnimi czasy słucham prawie wyłącznie muzyki sprzed co najmniej trzydziestu pięciu lat. Wirtuozeria, feeling, wyobraźnia. Dziś prawdziwych cyganów już nie ma... Gdzieś na muzycznej mapie pojawia się jednak nowa kraina. To miejsce, w którym spotyka się jazzowe poczucie czasu, klasyczna monumentalność, rockowa dzikość i religijna rytualność. Oto Francuzi z M83.
Duet Fromageau - Gonzalez nie podąża drogą rodaków Air i zamiast penetrować trochę już przetarte szlaki ich specyficznego easy-listeningu, podejmuje się ambitniejszego wyzwania. Adaptując na syntezatory nagraniową technikę Shieldsa, uwiecznioną na kultowym "Loveless", osiągają efekty przechodzące najśmielsze oczekiwania. Francuzi rzucili rękawicę najlepszym amerykańskim i brytyjskim zespołom zeszłego roku!
"Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts" to album bliski ideału. M83 udaje się spleść "artystę" i "dzieło" w jedno. Osiągają mistrzostwo, w którym forma jest zarazem treścią, ale nie może istnieć sama w sobie, bez kompozycyjnego kunsztu Francuzów. Słowa kluczowe dla tej płyty to całość, spójność, jedność.
Pomijając intro, już od pierwszych dźwięków "Unrecorded" zapoznajemy się z tajemnicą albumu. Wyobraźmy sobie, na potrzeby tekstu, pięciolinię, na której ktoś umieścił dziesiątki szklanych kulek, wypełnionych muzyką w stanie ciekłym. Gdy uderzymy w kulkę, dźwięki rozlewają się. Jednak odpowiednio mocno uderzając, jednocześnie wydrążamy na pięciolinii malutkie rowki - nuty. Ów balans pomiędzy dynamiką kompozycji a majestatycznym spokojem brzmienia to jeden z głównych elementów decydujących o potędze tego dzieła. Ci, którzy znają utwór "Krautrock", otwierający "IV" zespołu Faust, mogą łatwo(?) wyobrazić sobie, o czym mówię.
Pierwszym singlem z drugiej płyty Francuzów była trzecia piosenka na płycie - czterominutowe "Run Into Flowers". To małe arcydzieło jest pełne dość czytelnych nawiązań, choćby do tych wokalnych elementów, znanych z "You Forgot It In People" Broken Social Scene lub gitarowych rozwiązań, znajdujących się na opus magnum My Bloody Valentine. Tematy, które się pojawiają w utworze (i w zasadzie na płycie), wyprowadzane są bardzo delikatnie a znikają niemal niepostrzeżenie, nie zarysowując żadnych ostrzejszych granic. Motywy przykryto grubą warstwą dźwięku, tak aby ich odnalezienie wymagało należnej "Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts" koncentracji.
"In church" M83 kierują nas w interpretacyjną stronę recenzji. Organowy, kościelny nastrój + bezduszna elektronika? To byłoby świętokradztwo, gdyby nie fakt, że ta "bezduszna elektronika" tak naprawdę kipi uczuciami. Dwóch Francuzów tchnęło w nią życie. To przeciwstawienie natury i cywlizacji jest na płycie bardzo widoczne. Widzimy rośliny, drzewa, jeziora, ale z perspektywy płynącego parowca, katedry, do której wpada światło lub monotonnie jadącego pociągu. Dziś większość duetów, aby dotrzeć do "źródeł" przebiera się w śmieszne ciuszki a skomplikowanie ogranicza do minimum. M83 ośmieszają tę konwencję. Z odwiecznymi pytaniami zmagają się przy użyciu technicznych nowinek. Tym sposobem udaje się im to, co stanowi o geniuszu artysty. Gonzalez i Fromageau uchwycili ducha czasów!
W "America" płyta osiąga apogeum transowości, by już w kolejnym, podniosłym "On A White Lake, Near A Green Mountain" rozpłynąć się w otchłani. To punkt kulminacyjny "Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts". Po tym utworze, z wbudowanym, charakterystycznym, jedynym na albumie chwytliwym motywie, atmosfera schodzi z kosmicznego poziomu. Dzieło Francuzów bierze nowy oddech wraz z gitarowo zaprawionym "Noise". "Be Wild" to jedynie zabawa prostym, niezobowiązującym zagraniem. Ależ jak wybitnym okazuje się być ona wstępem do hipnotyzującego zagęszczenia "Cyborg"! "0078h" to drobiazgowo zbudowany, oparty na perkusji, elektryzujący, niemal taneczny utwór.
Wypadałoby powiedzieć coś więcej o monumentalnym Pink Floydowo-Mumowym "Gone". Ale chyba nie potrafię... Bo moment, w którym kompozycja ucieka z jednostajnej sekcji rytmicznej i pogrąża się w dźwiękowym szaleństwie to mój ukochany fragment na płycie. Rozmarzone, czternastominutowe "Beauties Can Die" to już koniec. Mistrzostwo Europy znowu w rękach Francji.
Uczucia emanujące z płyty ukryte są pod ścianą mglistego, ale paradoksalnie, zarazem pulsującego dźwięku. Długa droga, jaką musi pokonać "przekaz", powoduje, iż uczucia, jakie album wywołuje zdają się być ponadczasowe. Wchłaniają teraźniejszość, nie gubiąc uniwersalności. Za rok dwusetna rocznica bitwy pod Austerlitz. Czyżby kampania M83, najdorodniejsze owoce miała dopiero przynieść?
Komentarze
[31 grudnia 2010]