Ocena: 6

Growing

Sky's Run Into The Sea

Okładka Growing - Sky's Run Into The Sea

[Kranky; 25 sierpnia 2003]

Siłą rzeczy, patrząc na rozmiary utworów na "Sky's Run Into The Sea" przywołujemy skojarzenia z maratonami typu Godspeed You Black Emperor czy chociażby "My Father My King" Mogwai. Skojarzenia tyleż oczywiste, co nieprawidłowe. Nie znajdziemy tu bowiem gitarowych sprzężeń, momentów niemal ckliwych melodii czy stopniowania w obrębie krótkiego czasu trwania poszczególnych utworów. Jedyne podobieństwo kończy się więc na rozmiarach. Dlatego ostrzegam - długie, kilkunastominutowe wędrówki występują tu w ilości trzech utworów, podczas gdy cała płyta liczy pięć. Wielu pewnie zniechęci się przed przesłuchaniem, być może sądząc, że to przejażdżka w stylu "The Sun", budzącej kontrowersje grupy Microphones. Nie powiem, że tak nie będzie i jeśli już się zniechęciliście, mówię wam do widzenia. Jeżeli jednak ktoś zdecyduje się na przesłuchanie, a raczej wsłuchanie w Growing, przeżyje niemałą frajdę w odkrywaniu nowych obszarów muzyki eksperymentalnej.

"A Painting" rozpoczyna elektroniczno - perkusyjny wstęp, który ciągnie się przez pięć minut, pod koniec ujawniając klimaty rodem z Twin Peaks. Fragment ten przechodzi w kilkunastominutową ambientową impresję, niejako imitację ciszy. Cisza ta jest na tyle absorbująca, że wcale nie nudzi. Roznieca raczej niezdrową ciekawość, co też będzie dalej. Spokój ten przechodzi swoje metamorfozy, stopniując napięcie w konkretnych momentach. Trwa to aż do piętnastej minuty, po czym pojawiają się leniwe harmonie gitar, po których następuje cięty, ostry riff i na końcu ciche pobrzdękiwanie akustyka. Przechodzimy do drugiej dłuższej wycieczki. Ta na początek serwuje przesterowaną partię gitarową, na tle której słychać miłą melodię. Gdzieś w okolicach piątej minuty do głosu dochodzi drugi plan, czyli jeszcze mocniejszy riff i uderzenia perkusji. Po chwili wszystko cichnie i słychać tylko smagnięcia bębnów w kilkunastosekundowych odstępach. Doprawdy, ciekawe to przeżycie. Po lekkiej, aczkolwiek uczącej perkusyjnej konsternacji, słychać kanonadę hałaśliwych dźwięków. Posunąłbym się tutaj do stwierdzenia, że niektóre momenty przywołują klimat blues - rocka spod znaku Neila Young'a. Pamiętacie ścieżkę dźwiękową z "Truposza"? Te jednostajne pociągnięcia, na tle których Johnny Depp spacerował ścieżką życia? Właśnie o tym mówię. "Cutting, Opening, Swimming" to pierwszy przerywnik między dłużyznami płyty. Chociaż może lepiej brzmi tu stwierdzenie luźna kontynuacja. Kontynuacja, która zostaje rozszerzona do bardziej składnego, dającego odczytać się w prosty sposób riffu. Utwór czwarty przynosi w tym jednostajnym obszarze nowinkę w postaci gitary, której brzmienie przypomina bicie dzwonu. Wyczuwa się ciągle swoistą duszność, gęstość struktury muzycznej, pomimo że środki używane są w skali minimum. "Pavement Rich In Gold" to już propozycja dla wytrwałych. Utwór mógłby spokojnie zostać pominięty, tym bardziej że zbudowany jest na podobnej zasadzie, co całość - spokój, brzdęk, riff, spokój, brzdęk, riff. Jego wielkie rozmiary świadczą o konsekwencji zespołu, niezależnie jednak od tego, może nużyć.

Głównym mankamantem płyty jest oczywiście jej długość. W sposób zasadniczy wpływa to na generalną ocenę i końcowy odbiór. Gdyby była krótsza, spokojnie mogłaby powalczyć o siódemkę. A tak punkcik mniej. A to i tak wysoko, pomyślałem bowiem, że te gitary chciałbym jeszcze kiedyś usłyszeć. Tylko w nieco innej formie. Przede wszystkim krótszej.

Tomasz Łuczak (2 marca 2004)

Oceny

Tomasz Łuczak: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także