The Coral
Nightfreak And The Sons Of Becker
[Sony; 26 stycznia 2004]
Pewnie każdy z nas potrafiłby spośród swoich ulubionych artystów utworzyć grupę, którą mógłby ochrzcić hasłem: "z nimi jestem od samego początku". Albo przynajmniej: "ich słucham od tak dawna, że wydaje mi się że byli zawsze". Wiadomo też że niewielu wykonawców potrafi długo utrzymać wysoką formę. Różnie odbierają to fani. Jedni tłumaczą sobie: "to i tak jest o wiele lepsze od tego wszystkiego co się teraz pojawia", a inni: "dobrze że nie jest gorzej niż poprzednim razem!", albo: "żeby tylko to, co wyjdzie następne nie było większą porażką niż to teraz, ech... a może wróci ten gitarzysta z trzeciego składu i wreszcie to zabrzmi jak wcześniej?". Zamiast dawno dać sobie spokój, tak właśnie ci fani kombinują. I z reguły im dłużej tak kombinują, tym gorzej na tym wychodzą.
Z tego wynika, że grunt to po prostu nie stracić dystansu do swoich faworytów, nawet tych największych. Oasis nagrali słabszą płytę? Czemu to ukrywać? Nowy John Squire jest jeszcze gorszy niż poprzedni? No pewnie, gość daje ciała na całej linii! The Coral wydali album, który jest mniej ciekawy niż wcześniejsze? Zaraz, The Coral? Co ci małolaci mogą robić w tym gronie?
Ano robią właśnie to, że od samego początku (ich, nie mojego), byli moim zespołem. Nie był to jakiś specjalnie długi czas, ale wystarczająco długi, żebym zdążył już przyzwyczaić się do faktu, że ich debiut ma pewne miejsce na najwyższej półce moich muzycznych upodobań. Do tego na koncercie pokazali klasę (albo mówiąc prościej - dali czadu). Stąd też wyczekiwałem "Nightfreak And The Sons Of Becker" ze zniecierpliwieniem. Zespół chyba nadal nie może się zdecydować, czy chce traktować te pół godziny jako regularny trzeci album, czy jednak jako ciekawostkę, głównie dla fanów... Z punktu widzenia słuchacza to dość istotna kwestia.
Skłaniam się ku drugiemu rozwiązaniu, bo przecież w zasadzie całość "Nightfreak..." to jeden wielki psychodeliczny odjazd. Nagrany spontanicznie w trasie, nie z myślą o jakimś komercyjnym sukcesie, pod wpływem naprawdę Bóg-wie-czego... W ciągu półtora roku z grzecznych chłopców marzących o podbijaniu list przebojów wywołującymi błogość hitami w rodzaju "Dreaming Of You", stali się The Coral rozwścieczoną bandą opętańczo wykrzykującą w stronę słuchacza I can see through you!!! Kilka fragmentów "Nightfreak And The Sons Of Becker" to takie właśnie niesłychanie powykręcane narkotyczne wizje. Co zaskakujące - to głównie te numery ciągną ten album do góry! "Auntie's Operation" serwuje najpierw porcję świdrującej gitary i dzikiego wrzasku, by potem zaskoczyć i pójść w zupełnie inną, kapitalnie melodyjną stronę, zaś prawie finałowy "Migraine" to sześciominutowa szalona zabawa w najróżniejsze sposoby hałasowania.
Z piosenek "tradycyjnych" zbyt często wieje nudą. Oczywiście otwierajśce dwa utwory da się polubić po kilku przesłuchaniach, zwłaszcza że przez oba przewija się kilka fajnych motywów. A przy "Sorrow Or The Song" to można sobie nawet przypomnieć, że oto słuchamy płyty zespołu, którego single należały zawsze do najlepszych w swojej klasie - bo tak właśnie brzmiały te mniej przebojowe utwory z wcześniejszych płyt, których nigdy na owych małych wydawnictwach nie ujawniono. O pozostałych piosenkach po prostu nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Nie byłoby tragedii, gdybyśmy nigdy ich nie usłyszeli. "Song Of The Corn" czy "Keep Me Company" możemy spokojnie omijać. Prawdopodobnie sens ich istnienia polega na tym, że nagranie tych rzeczy sprawiło muzykom przyjemność. Pozazdrościć.
Trzeszczące "Lover's Paradise", wykonany przy akompaniamencie pianina półtoraminutowy pastisz piosenki z lat czterdziestych, kończy ten mini-album w sposób najlepszy z możliwych. A to dlatego, że obok bycia przesympatycznym, uroczym żartem, utwierdza w przekonaniu, że nie można traktować tej płyty inaczej, niż w kategoriach niepoważnych. Zespołowi The Coral proponowałbym teraz zmniejszyć trochę tempo i przyłożyć się do nagrania normalnego, regularnego albumu.
Ja na razie odstawiam "Nightfreak And The Sons Of Becker" na bok. To były całkiem miłe dwa tygodnie, ale wiecie, grunt to nie stracić dystansu do swoich faworytów, nawet tych największych - a nawet jeśli uwielbiacie tych sześciu chłopaków tak jak ja, to nie zmieni to faktu, że niestety... The Coral wydali album, który jest mniej ciekawy niż wcześniejsze.