Yo La Tengo
Summer Sun
[Matador; 8 kwietnia 2003]
Z nowym albumem Yo La Tengo i w ogóle z ich twórczością jest trochę jak z małżeństwem: na początku jest spontaniczność i podniecająca niepewność, które z czasem zamieniane są na ustatkowane i wygodne życie. Po bardzo dobrych albumach z przeszłości i nie tak dawnym, błyskotliwym "And Then Nothing Turned Itself Inside-Out" przyszedł czas na takie właśnie tylko przyzwoite "Summer Sun".
Jeśli analizować by tę płytę od tytułu, to by można wywnioskować, że jest tam zawarta lekka i przyjemna muzyka, która nadawałaby się w sam raz na odtwarzanie w letnie popołudnia po opuszczeniu plaży, tak chyba niestety do końca nie jest. "Summer Sun" w ogóle ciężko jednoznacznie sklasyfikować, bo oto jest tu takie "Today is the day", wspaniale zaśpiewane przez Georgię Hubley w klimacie odrobinę przypominające utwory Belle & Sebastian, ale zaraz napotykamy dziwaczne, instrumentalne "Georgia vs. Yo La Tengo". Ponadto sam album chyba zyskałby na wartości, gdyby nie było na nim 10minutowego "Let's be still", nagranego trochę bez pomysłu i inwencji twórczej, mimo że ta inwencja pojawia się już choćby w "The season of the shark", które notabene jest chyba najlepszym kawałkiem na płycie. Temu, kto stwierdził, iż słuchanie "Summer Sun" to jakby jazda samochodem na nierównym terenie, skojarzyło się bardzo trafnie.
Zespół Yo La Tengo powinien dziękować opatrzności, która dała im wenę do stworzenia takich piosenek jak "Little Eyes" czy wspomniane już "Today is the day" oraz "The season of the shark", bo te utwory ewidentnie podciągają całkowitę ocenę albumu, która i tak jest dość wysoka, bo te momentami leniwe, powolne dźwięki nie są pozbawione uroku.
Generalnie to ja tu krytykuję, a to wcale nie jest taka zła płyta, jakby się mogło wydawać. Jest bardzo przyzwoita, słucha się jej dość przyjemnie mimo jej tendencyjności i trywialności. Cała krytyka sprowadza się jedynie do zarzutu, że "Summer Sun" po prostu nie zapadnie na dłużej w pamięć, bo ani to wyjątkowy album ani tym bardziej pomysłowy. Ot po prostu Yo La Tengo sprzedaje nam na nim smaczne i mniej smaczne cukierki. Wypada tylko żałować, że więcej jest niestety tych drugich, a całość brzmi - powtórzę się - tylko przyzwoicie (choć zawsze trzeba pamiętać, że może być gorzej).
Komentarze
[13 października 2009]
[20 września 2009]