Pearl Jam
Riot Act
[Sony; 12 października 2002]
Właśnie ukazała się nowa płyta zespołu Pearl Jam, jednych z głównych bohaterów sceny Seattle z początku lat 90. Mam na myśli, rzecz jasna dwupłytową kompilację nagrań trudnodostępnych oraz b-side'ów. Składak, który obejmuje działalność zespołu od okresu związanego z wydaniem najlepszej w dorobku grupy płyty "Ten" do "Riot Act" z 2002 roku. Jednak to nie na "Lost Dogs" chciałbym się skupić... Jak nie trudno się, więc domyśleć powyższa recenzja będzie dotyczyć "Riot Act", ostatniej studyjnej płyty zespołu.
Grupy Pearl Jam nikomu przedstawiać nie muszę, bo to przecież jeden z najwybitniejszych wykonawców rockowych poprzedniej dekady. Płyta "Ten" z 1991 roku do dzisiaj zachwyca, a takie "Vs." czy "Vitalogy" to też znakomite albumy. Dzisiaj, kiedy już ta cała grunge'owa rewolucja dawno przeminęła znaczenie zespołu dla rozwoju muzyki rockowej opiera się głównie na tych wczesnych dokonaniach, przede wszystkim z "Ten" na czele. Teraz od czasu do czasu nękają nas, niestety, post-grunge'owe zespoły pokroju Creed czy Nickelback, do obrzydzenia komercyjne, sztuczne a także wtórne. Gdzie im do Alice In Chains, Soundgarden, Pearl Jam czy innych zespołów z Seattle rodem?!
Z ważnych zespołów poza Mudhoney i Pearl Jam obecnie scena Seattle "zakończyła swoją działalność". Mudhoney ponownie nagrywają dla Sub Popu ("Since We've Become Transculent") - i to udanie, ale teraz są znani tylko garstce fanów i odchodzą jakby w zapomnienie. O Pearl Jam powiedzieć tego nie można, mimo, że nie są tak popularni jak w okresie ich dawnej świetności. Fanów mają jednak nadal - licznych i jak zawsze w pełni oddanych.
Po tym przydługim wstępie pozowlę sobie już skupić się jedynie na samej zawartości płyty i muzyce. I tak "Riot Act" nie jest czymś zaskakującym, nie ma tu miejsca na żadne eksperymenty brzmieniowe czy też podążanie za modą. Na "Riot Act" składa się mieszanka utworów bardziej gitarowych, mocniejszych o zabarwieniu hard-rockowym z typowymi dla PJ bardzo ładnymi balladami, czyli można powiedzieć jest to tzw. zestaw podstawowy jak na zespół tego pokroju.
"Save You", "Cropduster" czy "Get Right" to bardzo energetyczne, szybkie kawałki, które naprawdę mogą się podobać. "I Am Mine" to bardzo chwytliwa, utrzymana w średnim tempie piosenka, jak dla mnie jedna z najbardziej przebojowych od czasów "Ten". Z kolei "Love Boat Captain", "Thumbing My Way" czy "All or None" to bardzo udane ballady, z czego dwie ostatnie przeze mnie wymienione wybrzmiewają z towarzyszeniem gitary akustycznej, co dodaje im uroku. "1/2 Full" jest już bardziej bluesowy, mam nieodparte wrażenie jakby Panowie nagrywali to na jakimś południowo-amerykańskim rancho, w suchy, słoneczny dzień.
W zasadzie wszystkie spośród 15 kompozycji zamieszczonych na "Riot Act" są mniej lub bardziej udane, a jedynie "Bushleaguer" jest totalnym nieporozumieniem... Dlatego, też tym bardziej nie rozumiem tych, którzy uważają, iż po "Yield" włącznie zespół się skończył i teraz tylko smętnie przynudza. Przecież nadal nagrywają obok tych udanych "smętów" żywe, rockowe kawałki. A to, że nie jest już tak wspaniale jak za czasów "Ten" to inna sprawa... Mi jednak "Riot Act" podoba się i czekam na następną dobrą płytę Pearl Jam, bo tego od nich spokojnie można wymagać.