Rina Sawayama
Sawayama
[Dirty Hit; 17 kwietnia 2020]
Często słychać głosy mówiące, że obecnie praktycznie niemożliwe jest tworzenie muzyki, która byłaby dobrze się sprzedająca i przyjemna w odbiorze, ale jednocześnie ambitna i przemyślana. Na szczęście od czasu do czasu pojawiają się artyści i artystki, którzy udowadniają, że jest wprost przeciwnie: Rina Sawayama jest jedną z nich.
Udowadnia to już pierwszym utworem na „Sawayamie”, swoim tegorocznym debiucie. „Dynasty” rozpoczyna się spokojnie i tajemniczo, aby po chwili przejść w chwytliwy, dobrze nam znany współczesny pop i zakończyć się… ciężkimi riffami pochodzącycmi pod nu-metal. Całość jest bardzo złożona i dopracowana – w wywiadzie Sawayama przyznała, że ten utwór składał się z około 250 odrębnych ścieżek w Abletonie. Nie jest to dziwne, biorąc pod uwagę to że na produkcję na całym albumie odpowiadał Clarence Clarity, który jest znany z tworzenia bardzo nietypowych i bogatych kompozycji. Wspomniane wcześniej mocne rockowe wstawki są jednymi z ciekawszych elementów albumu, niestety nie pojawiają się za często. Za to gdy są już obecne (na przykład w „STFU!”), to robią duże wrażenie – Rina idzie za ciosem, bawi się dynamiką i stylistyką, miesza przyjazny i niewinny latino- czy electro-pop z ostrymi nu-metalowymi, a momentami wręcz industrialowymi fragmentami.
Tym bardzo udanym początkiem Sawayama stawia sobie jednak zbyt wysoką poprzeczkę i przez niemal cały środek albumu nie potrafi już tak dobrze utrzymać uwagi słuchacza – wyjątkami są „Akasaka Sad” i „Paradisin”. Pierwszy utwór porusza temat pochodzenia Sawayany oraz izolację, jaką czuje w stosunku do swojej ojczyzny, w warstwie muzycznej umiejętnie łącząc pop z hip-hopem. Z kolei „Paradisin'” jest chyba moim ulubionym fragmentem płyty. Inspirowany czołówkami z japońskich seriali oraz muzyką z tamtejszych salonów gier, instrumentalnie prezentuje bardzo wysoki poziom: energiczne syntezatory świetnie współgrają z równie energiczną i wyraźną sekcja rytmiczną. Pod koniec pojawia się nawet saksofon i zmiana tonacji, co sprawia, że finał utworu jest jeszcze bardziej ekscytujący. Niestety, później aż do końca albumu Rina nie jest w stanie już tak dobrze zaciekawić słuchacza. Pozostałe utwory, pomimo bardzo dobrej produkcji, są znacznie mniej kreatywne i nie różnią się zbytnio od generycznej muzyki z stereotypowego Top 40. Na szczęście zarówno najspokojniejsze na całym albumie „Chosen Family”, jak i eklektyczne „Snake Skin”, stanowią całkiem udane i zadowalające zwieńczenie płyty.
Tematycznie „Sawayama” też wyróżnia się na tle popu drugiej dekady XX wieku. Bardzo często przejawia się temat tożsamości kulturowej Riny i jej rodzimej Japonii. Artystka opowiada zarówno o jej osobistej relacji z ojczyzną i o tym, jak odizolowana od niej się czuje, ale także porusza szersze tematy, takie jak przemoc i niechęć wobec japońskich imigrantów czy brak zrozumienia dla kultury jej kraju. Znajdziemy tutaj też wiele innych komentarzy społecznych: krytykę konsumpcjonizmu oraz toksycznej męskości, jak i przypomnienie o coraz gorszej kondycji środowiska. Ostatecznie artystka znajduje też miejsce na kilka introspektywnych tematów, takich jak wspomnienia z dzieciństwa, problemy w przyjaźni czy rozważania na temat radzenia sobie z bólem poprzez przekuwanie go w muzykę. Właśnie te ambitne teksty – na tyle jasne, żeby trafić do szerokiej publiki, lecz też nie nazbyt oczywiste – w połączeniu z imponującym i charyzmatycznym wokalem stanowią jedne z większych plusów całej płyty.
Pomimo mało interesującej środkowej części krążka Rina Sawayama stworzyła przyjemny, momentami intrygujący album, który wyróżnia się na tle podobnych nagrań. Równocześnie udowodniła swoim debiutem, że jest jedną z bardziej wartych obserwowania postaci we współczesnym popie.