King Krule
Man Alive!
[True Panther Sounds; 21 lutego 2020]
Archy Marshall, znany jako King Krule, każdą swoją płytę tworzy według podobnej koncepcji ścieżek dźwiękowych: poszczególne utwory stanowią swego rodzaju soundtrack, za pomocą którego autor stara się oddać swój stan psychiczny i emocjonalny. Wydany w 2017 roku „The Ooz” jest ciekawym przypadkiem, gdyż jest krytykowany i chwalony praktycznie za te same cechy: jest to płyta, która włóczy się bez większego celu i struktury. Utwory na niej są kontemplacyjne, często jakby celowo flegmatyczne i apatyczne, przez co dla jednych drugi album Marshalla jest arcydziełem idealnie oddającym stan depresji, jak i również inne problemy młodych osób mieszkających w dużych miastach, podczas gdy dla drugich jest nudnym, niemożliwym do przebrnięcia usypiaczem.
Jednak jest jeśli „The Ooz” to soundtrack do melancholijnych wieczornych spacerów po mieście, tak najnowszy album Archy'ego, „Man Alive!”, mógłby stanowić ścieżkę dźwiękową do leżenia w pokoju w środku nocy, pełnej wyrzutów sumienia i użalania się nad sobą. Mamy bowiem do czynienia z albumem zdecydowanie mroczniejszym od swojego poprzednika. Teksty są zdecydowanie bardziej otwarte na interpretacje, surrealistyczne i poetyckie od tych z poprzednich płyt King Krule'a. Muzyk porusza tematy o których pisał już wcześniej, jednak pojawia się sporo dość nowych przemyśleń: na „Man Alive!” znajduje się dość sporo social commentary, głównie na temat przytłoczenia mediami oraz strachem przed industrializacją i klęskami naturalnymi. Bardzo dużym zaskoczeniem są zachęcające do korzystania z życia „Alone, Omen 3” i „Underclass” opowiadające o miłości (tym razem zdrowej, szczęśliwej i odwzajemnionej) — pozytywny charakter obydwu utworów stanowi przyjemną odskocznię od przygnębiającej reszty albumu.
Również muzycznie dzieje się tutaj wiele. King Krule zachował swoje najbardziej rozpoznawalne elementy, czyli przede wszystkim połączenie post-punka z jazzem, trip-hopem i art rockiem, lecz wprowadził kilka zmian: „Man Alive!” w porównaniu z dotychczasowym dorobkiem Marshalla jest płytą zdecydowane bardziej elektroniczną i syntezatorową. Warto zwrócić również uwagę na niesamowitą produkcję — poszczególne kompozycje są wzbogacone o szereg efektów, ozdobników, dźwięków otoczenia i sampli, które umiejętnie budują klimat i sprawiają, że przy każdym odsłuchu krążka można znaleźć coś nowego. „Man Alive!”, będąc albumem mniej flegmatycznym i apatycznym niż „The Ooz”, jednocześnie nawet lepiej oddaje uczucie samotności, beznadziei i melancholii; efekt jest potęgowany przez szereg drobnych detali, wcześniej wspomnianych ozdobników i dodatków.
Nie jest to oczywiście krążek bez wad: utwory takie jak „Slinky” i „Underclass”, pomimo tego że same w sobie są dobre, wypadają średnio w kontekście całej płyty. Używają one wszystkich pomysłów i zabiegów, które pojawiły się wczesnej na albumie, nie wnosząc przy tym nic nowego. Jest również „The Dream”, gitarowa ballada w stylu lo-fi, która pomimo niezaprzeczalnego piękna sprawia wrażenie niedokończonego oraz trochę zmarnowanego utworu z niewykorzystanym do końca potencjałem. Jednak pomimo tych kilku mankamentów można spokojnie uznać „Man Alive!” za jedną z ciekawszych płyt tego roku. Przy jej pomocy King Krule udowodnił, że pomimo trzymania się wyraźnego stylu i konwencji, nie boi się niekiedy zejść z dobrze znanej ścieżki.