Ocena: 7

Mac Miller

Circles

Okładka Mac Miller - Circles

[Warner Bros.; 17 stycznia 2020]

Ze wszystkich stron otacza nas ostatnio śmierć. Nasze smartfony i telewizory prześcigają się w wyświetlaniu coraz to wyższych liczb. Każdy dzień jest nieudaną próbą oswojenia się z nową rzeczywistością. Śmierć dotknęła nawet (próbującą często oddzielić nas od dzisiejszości) muzykę, od tagów rapowych w stylu cloud, po coś tak niewinnego i słodkiego na pierwszy rzut ucha jak k-pop. Mac Miller i jego „Circles” wydają się być soundtrackiem do nowej realności oraz próbą ogarnięcia współczesnego niepokoju. Stan psychiczny Millera w przeddzień jego śmierci niejako oddaje nasze wewnętrzne lęki na niespokojne czasy. To płyta uduchowiona (nie mylić z „Jesus is King”) i odrealniona, mierząca się ze wszystkimi problemami twarzą w twarz.

To kolejna historia o tym, jak ktoś mający wszystko, nie miał tak naprawdę niczego. Albo inaczej: to kolejna historia o tym, jak ktoś mający wszystko, nie miał po otrzymaniu sławy zupełnie nic. Jeszcze przed wydaniem „Watching Movies...” mówił w wywiadzie dla UrbanRecTV: chcę to robić nie tylko dla sławy, ale dla spokoju ducha. Życie bywa przewrotne. Następnie opowiadał o tym, jak to w wieku 8 lat odkrył „Aquemini” i poznawał ten cały klasyczny rap – entuzjazm w trakcie wywiadu aż przenosił energię na oglądającego. Po wydaniu albumu zaczął się lean i inne nietypowe środki psychoaktywne, cała ta walka z demonami. W takich sytuacjach nie pomaga nawet Ariana Grande trzymana za rękę i aprobata swojego rapu przez Donalda Trumpa. Nie pomaga parę milionów na koncie, nie pomogło już nic.

Dlaczego w ogóle „Circles” ujrzało światło dzienne? Tak uznała jego rodzina, tak uznał cichy bohater tej płyty, czyli Jon Brion. Wszyscy uznali, że płyta to niejako przedłużenie artystyczne „Swimming”, kolejny krok neo-soulowy w swojej karierze (trochę analogia z Tylerem) i przede wszystkim wartościowy materiał, bez sklejki i żerowaniu na tragedii. Osobiście wolałem cloud-rapowe wcielenie Millera z „Watching Movies With the Sound Off”, więc początkowo średnio pasowało mi jednostajne-przelatujące-przez-palce „Swimming II”. Mac Miller w zasadzie nigdy za swojego życia nie wydał albumu idealnego: zawsze brakowało trochę z przodu, czasem z tyłu. Dlatego cieszy swoboda studyjna Jona Briona, który miał obrobić cały materiał w studio sam. Atmosfera przemijania z jego kultowych soundtracków z „Lewego Sercowego”, „Zakochanego bez pamięci” czy „Magnolii” idealnie wpasowała się w teksty Millera. Brion podobno miał się popłakać słysząc pierwszy raz tekst „Once a Day” – to niejako gwarantowało solidne związanie się emocjonalne z materiałem.

Miller niemal całkowicie zrezygnował z rapu i zdecydował się na partie śpiewane. Brion z kolei postawił w podkładach na żywą perkusję, skrawki gitar, wibrafony czy Hammondy. Album jest ascetyczny, minimalistyczny, daleki od rozrywkowości, ale sprawiający wielką frajdę swoim zamglonym klimatem w duchu Daniela Caesara. Idealnie do atmosfery wprowadza otwieracz, żeby przerodzić się w nieco wręcz zbyt optymistyczny bit „Complicated” z kapitalnym refrenem. Sercem albumu wydaje się „Good News” (niejako hymn dla opuszczonych fanów) ze świetnym przestrzennym riffem i delikatnym podbiciem perkusją. Takie „That’s On Me” z kolei mogłoby być folkową balladową w duchu Fleet Foxes. Klawiszowe proroctwa o śmierci w duchu neo-soulowym ujawniają się na „Everybody” (z kolejnym referenem-perłą). „Surf” z kolei udowadnia jak wielkie umiejętności soulowo-wokalne miał Miller. „I Can See” instrumentalnie udawadnia pewną psychodelę unoszącą się nad płytą właściwie od samego początku jej trwania.

Mac Miller mówił kiedyś, że w przedawkowaniu nie ma nic legendarnego, po prostu umierasz jakby to była codzienność. „Circles” nie jest o konkretach, ale o nieokreślonych emocjach, jest pełną metafor i epitetów rozmową o danej chwili. Wake up to the moon, haven't seen the sun in a while/But I heard that the skies still blue, yeah jako deklaracja mogłaby być niejako hasłem nowego pokolenia. Nie jest żadną odpowiedzią, ale poruszaniem się po emocjonalnej stronie tragedii. W tych ciężkich czasach właśnie takich albumów potrzebujemy najbardziej.

Mateusz Mika (31 marca 2020)

Oceny

Marcin Małecki: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Stwierdzenie
[26 kwietnia 2020]
@gość: Piona.
Gość: gość
[26 kwietnia 2020]
Ja też, to oczywiście żart. W związku z tym co napisałeś/aś - Amen
Gość: Odpowiedź
[26 kwietnia 2020]
@gość: Idiotyzm jest ponad podziałami i dotyka wszystkich płci (czyli dwóch), a ja dodatkowo mam głęboko wyjebane na współczesną propagandę.
Gość: gość
[25 kwietnia 2020]
Tudzież idiotką, jest 2020, did you just assume his/her gender?
Gość: Pytanie
[24 kwietnia 2020]
@d: Przeszło ci kiedyś przez myśl, że możesz być idiotą?
Gość: gość
[21 kwietnia 2020]
Piszesz, "naucz się pisać po polsku", po czym stawiasz pytanie bez znaku zapytania. Uwielbiam takich ludzi, wypominają coś komuś, a potem robią jeszcze gorzej. Skoro tak ci przeszkadzają makaronizmy to nie mogę się powstrzymać - Hello pot, I'm kettle:)
Gość: d
[21 kwietnia 2020]
a jakie ma to znacznie
Gość: gość
[20 kwietnia 2020]
Szybki masz zapłon, że po ponad 2 tygodniach coś piszesz :)
Gość: d
[18 kwietnia 2020]
@ gość naucz się pisać po polsku...
Gość: gość
[1 kwietnia 2020]
Po prostu rozśmieszyło mnie, że kilka miechów temu o tym mówiłem na Screenagers, a tu znowu. Luzik, za rok wrzuci znów, znów się zlecą cockworshipperzy, żeby się polansować jakimi są dobrymi ludźmi (jak tak można pisać, seksistowskie, wredne, itp.) Spoko, bo Jennifer to Tori Amos czy Patti Smith, i stawia tylko na muzykę, a nie na teledyski czy swoją fizyczność. Seksizm tylko wtedy gdy nadajesz, że typka się pręży, ale, że ona się pręży to już nie jest (auto) objektyfikacja. Eh, te fanpejdże i ich dobrzy ludzie, sami święci (no, oprócz tego, gdy oni na kogoś nadają, lecz wtedy nie ma etykietek). W związku z tym coś 3 szóstki nie lansuje się na dobrego człowieka, już od dawna, kurcze (żebym nie wykrakał)
Gość: valentino ale nie lenny
[1 kwietnia 2020]
gościu, przecież skany z machiny czyta kilka razy więcej niż borysa d. - nic dziwnego, że tam więcej reakcji i, jak to ująłeś, bóldupienia
Gość: gość
[1 kwietnia 2020]
Panie kurna, w styczniu pisałem o cockworshipperach skanów ze starej machiny, którzy bóldupią o reckę płyty Jennifer Lopez sprzed 20 lat (że lepiej wygląda niż śpiewa), ale do Borysa pucującego się do Kylie już nie, teraz wrzucił ją ponownie, i ponownie zlecieli się holier than thou, bóldupiąc na tą reckę. Więc na Screenagers jeszcze nie jest tak źle, przynajmniej o muzyce piszą :)
Gość: Czytaj
[31 marca 2020]
"muzykę, od tagi rapowe w stylu cloud", - co mam z tym kurwa zrobić. Przecież do chuja Pana, jak ktoś tak pisze to już od razu wiem że nie ma nic do powiedzenie sensownego. Nie czytam dalej i dalej olewam Wasz kanał chociaż wierzę, że macie coś do przekazania. Się kurwa postarać trzeba odrobinę.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także