Ocena: 8

Richard Dawson

2020

Okładka Richard Dawson - 2020

[Domino Records; 11 października 2019]

Richard Dawson gdzieś na poziomie „Nothing Important” przeżył załamanie. Wcześniejsze jego dzieła były generalnie zwykłymi piosenkami: czasami lepszymi, czasami gorszymi, ale mimo wszystko nie wyróżniającymi go specjalnie wśród folkowych pieśniarzy. Na poziomie wspomnianej płyty Richard przestał specjalnie podążać w czysto piosenkową formułę, wydając coś zarówno kakofonicznego, jak i nowatorskiego (jestem fanem tego, jak masakruje gitarę chociażby w „Judas Iscariot”). Po tym załamaniu zaczyna tę wyjebkę ubierać w coraz lepsze kompozycje.

Już na poziomie „Peasant” Dawson stworzył dużo dobrych rzeczy, ale wówczas inaczej rozłożył akcent pomiędzy swoim wyjątkowym szaleństwem a poprawnym, nieco zachowawczym songwritingiem – szala przechylała się bardziej w stronę tego drugiego. Oczywiście, już tutaj było widać ciekawe, pozornie niepasujące do siebie połączenia gatunkowe, ale nadal czuć było jakiś strach z jego strony, aby pójść z tym dalej (co mimo wszystko nie umniejsza całej płycie, która jest bardzo dobra). Na „2020” natomiast udało mu się znaleźć w miejscu na tej osi, które dla mnie jest najbardziej fascynujące. Za nic ma jakiekolwiek gatunkowe ograniczenia – korzysta jednako z dorobku glam rocka, heavy metalu czy freak folku, oblewając całość wykręconą wariacją kozelkowych, depresyjnych, ale także życiowych i aktualnych tekstów. Czerpiąc dość dosłownie z tych inklinacji, udaje mu się balansować na granicy. Dzięki temu wszystkie wymienione zagrywki nie budzą myśli w stylu co on odpierdala?, tylko sprawiają, że ciągle chce się słuchać dalej, bo na każdym kroku dzieje się coś intrygującego, nieoczywistego i frapującego.

Lirycznie mamy tu dość aktualne odniesienie do rzeczywistości, przedstawione w sposób dosłowny – niczym komentarze na Reddicie, które zostały przeredagowane na teksty piosenek. Mam jednak wrażenie, że teksty są tutaj głównie po to, by móc pozwolić płynąć niezwykle rozbudowanym melodiom. Niekiedy czułem, że Richard po prostu nie zastanawia się i jedzie z tym, co mu w głowie gra, aby później bez wysiłku obudować wszelkie swoje strumienie świadomości w chwytliwe numery. Jedyny zarzut, który można odnieść do całego albumu to to, że niektóre utwory są nieco za bardzo rozciągnięte – niekiedy jeden refren mniej w utworze mógłby pomóc, ale takie odczucie miałem raptem przy dwóch czy trzech utworach. Na pewno nie można zarzucić albumowi braku pomysłów. Może to rozciągnięcie wynika z tego, by móc się lepiej oswoić z tą feerią bodźców, które artysta nam serwuje; mi jednak czasem to uwierało.

Richard Dawson pokazał nam zupełnie inne podejście do piosenek: takie, do którego nikt nas nie przyzwyczaił. Z jednej strony może być to doświadczenie ciężkie (szczególnie ciężko przyzwyczaić się można do niezbyt przyjemnej barwy głosu twórcy, trochę przywodzącej na myśl R Stevie'go Moore'a w bardziej odjazdowych momentach kariery), ale może to też być doświadczenie mocno ubogacające. W muzyce, która często jest tylko głównie wariantami dość podobnego sposobu myślenia, ciężko o twór jednakowo odmienny, jak i chwytliwy.

Jakub Nowosielski (30 grudnia 2019)

Oceny

Marcin Małecki: 7/10
Grzegorz Mirczak: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także