Ocena: 8

black midi

Schlagenheim

Okładka black midi - Schlagenheim

[Rough Trade; 21 czerwca 2019]

Pamiętny występ black midi ze studia KEXP z początku tego roku był dla wielu jak objawienie. Nie tak dawno malkontenci, którzy przestali wierzyć w siły witalne muzyki rockowej, doznali potężnego katharsis w postaci drugiego krążka Daughters, a ten rok przynosi kolejny, zapowiedziany wspomnianym występem, absolutnie miażdżący krążek pełen spuszczonego z łańcucha rocka.

Co ważne, chłopaki z black midi byli zupełnymi debiutantami – do czasu koncertu w KEXP grupa nie miała zbyt wiele zarejestrowanego materiału, a większość zagranych utworów ogrywana była przed dużą publicznością na poszczególnych koncertach. W czasach, gdy wielkie gwiazdy ogłaszają swoje nowe płyty na bogatych, transmitowanych w sieci eventach lub wywołują viralowe reakcje wypuszczając bez żadnej zapowiedzi swoje dzieła, rzadko kiedy mamy okazję na takie czysto muzyczne, nieskażone marketingiem zapowiedzi czegoś wielkiego. Zwykli kolesie z gitarami i obłędnym perkusistą zagrali i zaszokowali. Energia tego występu to jedno, ale tak pokrętnych, strukturalnie nieprzewidywalnych utworów nie słyszy się zbyt często. Czasy, gdy koncerty New York Dolls, Bowiego jako Ziggy Stardust czy Sex Pistols zmieniały ludziom życia i powodowały wysyp nowych zjawisk na scenie, już nie wrócą, ale myślę, że wielu z nas miało w styczniu namiastkę podobnego grupowego przeżycia.

Oczekiwania wobec „Schlagenheim” były spore, pojawiały się też wątpliwości, czy uda się utrzymać tę intensywność występu live. Same kompozycje zapowiadały się wręcz znakomicie – istny tajfun powstały z najlepszych wzorców gitarowego undergroundu. Właściwie gdyby szukać porównań dorobku black midi z przeszłością muzyki gitarowej, to najlepszym tropem będą The Fall, This Heat, nowojorscy no-wave’owcy, ale wcale się na tym nie kończy; równie dobrze wśród inspiracji można wskazać krautrock. Wszystko potrafi się zmienić na przestrzeni jednego utworu wielokrotnie. Weźmy choćby taki krótki (w porównaniu z resztą tracklisty) „Near DT, MI”: zaczyna się jak Big Black, potem jest post-rockowe budowanie napięcia, a na koniec po posthardkorowym wygrzewie pojawia się mathrockowa abstrakcja. Jeszcze więcej dzieje się w ośmiominutowym, w gruncie rzeczy storytellingowym, „Western” czy zmieniającym wielokrotnie tempo i emocje „Of Schlagenheim” – najjaśniejszych punktach w zestawie, nie bez przyczyny wstawionych w centralnym dla krążka miejscu, stanowiące swoiste oko cyklonu.

Wspomniałem, że black midi bywają porównywani do The Fall, gdzie też pojawia się motoryczność, trans i brzydki antypiosenkowy wokal. To także zupełnie nietypowy dla współczesnego indie głos Georgie Greepa stanowi o wyjątkowości zespołu. Różni się on jednak od wypluwanego strumienia świadomości Marka E. Smitha, jest bowiem dużo bardziej różnorodny – Georgie idealnie wpasowuje się dramaturgicznie w dziwną, powyginaną, wciąż mutującą muzykę. Dodatkowo surrealistyczne, niepokojące teksty są przez niego idealnie puentowane tym histerycznym głosem. Weźmy chorą wizję But I dream of a woman with the teeth of a raven / And the hands of a porcupine z kawałka tytułowego albo powtarzane maniakalnie She moves with a purpose / It is oh, such a purpose, it is such a purpose / It is so, what a magnificent purpose w kroczącym noise’owym horrorze „bmbmbm”. black midi zahaczają tymi tekstami i wokalizami o groteskę, ale w tym szaleństwie jest metoda – trzeba mieć jaja, by na swoim debiucie wejść tak głęboko w całkowicie wsobne wizje liryczno-muzyczne, nie dając słuchaczom żadnej taryfy ulgowej.

Struktura całości może się wydawać odrzucająca, ale z każdym kolejnych odsłuchem „Schlagenheim” wwierca się w pamięć. Album ten jest nie tylko chaotyczną sumą różnych krzykliwych estetyk, to żadne eksperymentalne granie dla samej potrzeby eksperymentowania – debiut black midi to swoisty monument, produkt wypluty przez doskonale funkcjonującą maszynę. Te epickie, wstrząsające utwory powstałe na podstawie chaotycznych składowych pokazują erudycję muzyków i niczym nieograniczoną wyobraźnię. Dojrzałość kompozycyjna idzie w parze z bezczelnością, a to chyba najlepszy komplement, jaki mogą usłyszeć debiutanci.

Michał Weicher (8 listopada 2019)

Oceny

Marcin Małecki: 8/10
Grzegorz Mirczak: 7/10
Średnia z 2 ocen: 7,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Buczo
[15 listopada 2019]
To brzmi jak licealna kapela, która nasłuchała się za dużo Shellaca, Mr. Bungle i playlist z Porcysa. Przehajpowany szajs, który nawet nie stał obok This Heat i The Fall.
Gość: M
[14 listopada 2019]
Koncert na Offie mnie nie powalił, ale bez kitu w wersji studyjnej jest to rewelacja.
Gość: wpisałem 18 w weryfikacji
[11 listopada 2019]
zajebista płyta, dzięki ci screenagers za istnienie

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także