Sky
p r e y
[Trzy Szóstki/Baby Satan Records; 15 listopada 2018]
Spróbujcie sobie wyobrazić następujący obraz: rozmarzony człowiek wśród ciemni, wyciągający swe ręce w stronę zjawy, która symbolizuje jego przeszłość i błędy, które popełnił. Nie jest ani smutny, ani wesoły – czuje się wolny i ograniczony zarazem; wiatr dmie, a on zaczyna coś rozumieć. Dostrzega tragiczny irracjonalizm życia, który go paraliżuje jednakże nie zamierza się przed nim ugiąć – jest gotów rzucić się weń. To quasi-nietzscheańska wizja. To wizualne odzwierciedlenie „prey”.
Sky na pewno nie można odmówić umiejętności kreowania nastroju – plastyczność jej ubiegłorocznego wydawnictwa zachwyca swoją dosadnością; flegmatyczno-melancholijny dark ambient – bardzo sugestywny emocjonalnie, ale jednocześnie swoisty i wyróżniający się na tle gatunku (co w przypadku dark ambientu nie jest takie oczywiste). Przepis na sukces Sky to skrzyżowanie około dream popowych wokali z witch house'owymi patentami brzmieniowymi, uboższymi o charakterystyczną, trapową rytmikę. Złośliwiec mógłby w tym miejscu zarzucić, że na papierze to nic odkrywczego, ale „prey” nie jest płytą rzemieślniczą – budzi emocje i porusza duszę - najsilniej tych co gustują muzyce mroczno-refleksyjnej. A że niby muzyka mroczno-refleksyjna to taki trochę edgy teren? Polemizowałbym stanowczo! Z jednej strony jestem pewien, że odrobina gotyckiego sznytu w guście słuchacza, zdecydowanie ułatwi mu obcowanie z „prey”, z drugiej jednak idę o zakład, że oddani fani Frahma, czy Schulze'a też znajdą tu coś dla siebie, a to już rokowania naprawdę pozytywne - ponadto świadczące o umiejętnościach Sky. No bo – umówmy się – gdzie Schulze, a gdzie np. Salem? Skądinąd - pomyśleć, że album łączący te dwa światy powstał z umiaru, a nie nadmiaru środków wyrazu!
„Prey” należy słuchać w całości. Zdecydowanie! Można niby zacząć od „d e v i l s” (najbardziej singlowy utwór, wedle mojej subiektywnej oceny), ale pełne piękno albumu będzie w stanie ujawnić się słuchaczowi wyłącznie po pełnej 30-minutowej sesji. Wszak pojedyncze utwory nie są w stanie dostatecznie dobrze nakreślić medytacyjnego charakteru materiału. Może nie wszystkie interludia są tu tak koniecznie potrzebne, ale co z tego skoro zasadniczo pasują? No, można jedynie do długości krążka się przyczepić – ten jest relatywnie krótki, a bez interludiów otrzymalibyśmy w zasadzie sporych rozmiarów EP-kę. Inna sprawa, iż to nie długość materiału świadczy o jego jakości, czyż nie? Szczególnie biorąc na wzgląd fakt, o którym już wspomniałem: „prey” to nie rzemiosło, lecz artyzm w czystej postaci.
Ciekawi mnie jaką drogę wybierze Sky w przyszłości? W porównaniu do „Lullabies” - „prey” stanowi konsekwentny krok naprzód. Wydaje mi się jednak, iż pełni swoich możliwości artystka jeszcze nie osiągnęła, a brzmienie projektu nie wyklarowało się do końca. Zdecydowanie mamy na co czekać!