Ocena: 7

Mów

Historie zebrane

Okładka Mów - Historie zebrane

[Hevhetia; 30 września 2018]

Koniec roku to dobry moment, by zwrócić uwagę na płyty niedocenione. Jedną z nich jest z pewnością debiut zespołu Mów, który choć ukazał się pod koniec września i zebrał od tego czasu nieco pochwał, przez zbyt wiele mediów został po prostu zignorowany. Trudno się zresztą temu dziwić. Mów nie mają bowiem do zaoferowania ani przełomowej, prowokacyjnej stylistyki (proponując oparty na tradycyjnym instrumentarium jazzujący soul lub jak ktoś woli soulujący jazz), nie przyciągają uwagi efektownym image’em lub prowokacyjnym teledyskiem, a okładka oraz tytuł ich płyty mogą wręcz sugerować, by nie wkładać jej do odtwarzacza, tylko położyć na półce koło zakurzonych klasyków.

Wystarczy jednak dać szansę „Historiom zebranym”, by doświadczyć niezwykłej muzycznej chemii, którą generują między sobą wokal Ani Bratek, pianino Agi Derlak, bas Mateusza Szewczyka oraz perkusja Patryka Zakrzewskiego. Imponująca jest płynność tych piosenek, ich spokojna, elegancka struktura, pozbawiona jednak smooth-sztampowości, tak charakterystycznej dla wielu twórców poruszających się między jazzem a popem. „Historie zebrane” są cennie nieprzeprodukowane, nieprzekombinowane, nieprzeintelektualizowane. Dzięki czemu dostajemy muzykę kunsztowną, ale lekką, świeżą, choć przecież bardzo tradycyjną. Jednym z moich ulubionych momentów albumu, a jednocześnie jedną z piękniejszych piosenek tego roku jest „Potop”. Upływające błyskawicznie siedem minut o oddaniu się chwili, z dobrym tekstem, a przede wszystkim elektryzującym dialogiem między wokalem Ani Bratek, a pianinem Agi Derlak, które w pewnym momencie przejmuje kontrolę nad kompozycją.

„Historie zebrane” to jeden z tych przypadków, że słuchając, można odnieść nieodparte wrażenie, że tworzenie musiało sprawiać twórcom wielką przyjemność. I ona udziela się słuchaczowi. Szczególnie temu, który z zeszłym roku docenił „Jestem przestrzeń” Moniki Borzym, a w tym „Dom z ognia” Barbary Wrońskiej. Ze wspomnianymi wokalistkami łączy Annę Bratek znalezienie własnego pomysłu na odniesienie się do bogatej soulowej tradycji. Już na etapie debiutu widać jednak, że ma ona własną, bardzo ekspresyjną osobowość, do tego co najmniej przyzwoicie panuje nad słowami. Jako tekściarce czasem przytrafiają się jej frazy, które mogą drażnić, jakby wyjęte z kalendarzy ze zbyt ładnymi zdjęciami i zdaniami („A kiedy jesteśmy słabi, wtedy jesteśmy mocni”). Częściej jednak potrafi pisać w sposób niezmanierowany, a poruszający jak choćby w „Ciężarze”: „Nie wiem, co się mówi, kiedy tak potwornie ciemno jest / Nie mam odpowiedzi / I już nie wiem, czy chce je mieć”. Tak jakby o swoich oczekiwaniach, pragnieniach, lękach nie tyle śpiewała, co po prostu mówiła – naturalnie i przekonująco.

Piotr Szwed (31 grudnia 2018)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także