Ocena: 7

Hatchie

Sugar & Spice [EP]

Okładka Hatchie - Sugar & Spice [EP]

[Double Double Whammy; 25 maja 2018]

Wakacyjność w muzyce to termin odrobinę nieścisły. Owszem, wszelkie tropikalne atrybuty – palemki, drinki, plaża, słońce – są tu jak najbardziej na miejscu, ale jednak nie wyczerpują tematu. Bo wakacje to nie tylko wyjazdy do turystycznych kurortów; to także okres wyciągający człowieka z prozy życia, pozwalający oderwać się na chwilę od ziemi, przenieść w całkiem odmienny świat. Można jak Proust przy pomocy magdalenki oswajać wspomnienia, bądź po prostu fantazjować o alternatywnych światach i sytuacjach, na które w szarej codzienności nie ma miejsca. Stan owego odklejenia najczęściej osiągam ostatnio przy pomocy „Sugar & Spice” australijskiej singer-songwriterki, która szturmem podbiła serca miłośników gitarek lekkich jak piórko – Hatchie.

Dream pop, który prezentuje na swojej debiutanckiej EPce, stanowi bowiem powiew adolescentnej beztroski, napędzany skrzącymi się gitarowymi arpeggiami w stylu Cocteau Twins. Hatchie nie śpiewa co prawda jak Liz Frazer, ale jej eteryczne, wysoko zawieszone wokalizy okraszają – pomimo zwiewnego dream popowego prochowca – silnie zakotwiczone w jangle'owej tradycji kraju kangura (The Go-Betweens, anyone?) kompozycje, odpowiednią dozą bubblegumowego lukru. Brzmienie albumu czule smaga ucho słuchacza również (oprócz wspomnianych wyżej elementów) kaskadami melodyjnych syntezatorów, tworząc krajobraz urokliwego wypadu na łąkę, na którą nagle spada deszcz pstrokatego, migocącego confetti, zwieńczony podwójną tęczą.

Materiał to zaledwie 5 utworów, ale na ich przestrzeni możemy dostrzec klarowną i spójną wizję piosenki pop. Prostota całego konceptu, który oparty zostaje na żwawo śmigających akustykach, cukierkowym wokalu w asyście szklankowej gitary i klawiszowych hooków może nie wygląda imponująco, ale daleko mu do nudy. Z jednej strony, wstępne szybkie uderzenia gitary akustycznej w „Sure” rodzi najczęsciej skojarzenie z hitem Sixpence None The Richer, mnie jednak skierowała w kierunku bliskiego sercu „Carolyn” The Wedding Present. „Sleep” to festiwal wspaniałych, przytłaczająco nośnych synthów, którym w sukurs przychodzi chyba najbardziej przebojowa linia melodyczna EPki. Kawałek tytułowy prezentuje swobodę wokalną z jaką Hatchie potrafi lawirować pomiędzy słodką naiwnością, a nieco ostrzejszymi, niższymi tonacjami. „Try” to mój ulubieniec napędzany podobnym motywem, co „You Get What You Give” New Radicals (znowu 90'sowy hit) , by w refrenie wyewoluować we wzruszający opis tak częstej w relacjach damsko-męskich dialektyki nadziei i niepewności. Warto by też wspomnieć o zupełnie odjechanym bubblegum popowym mostku na urocze aaaah i huuuu. Całość wieńczy zaś przestrzenny wolniak „Bad Guy” stanowiący hołd złożony The Cure z najlepszego okresu, z melodią podpatrzoną zaś niemal nuta w nutę u The Stone Roses.

Podróżuję zatem dzięki sympatycznej australijsce w czasie: unosząc się na różowej chmurze z waty cukrowej (tak, tej z „California Gurls” Katy Perry), przemierzam blokowisko, na którym dorastałem paląc po kryjomu ćmiki, uganiając się za piłką i tą dziewczyną z 2c. Wracają nie tylko uczucia, miejsca i zapachy, ale też dźwięki dobiegające z magnetofonu przejętego w spadku po starszym bracie. Robert Smith śpiewa z charakterystyczną rezygnacją i melancholią w głosie the last day of summer / never felt so cold / the last day of summer / never felt so old. Siedzę na tej pieprzonej różowej chmurze nabierając jednocześnie łyżkę gorzkiego Lekarstwa (tłum. Wychowany na Trójce) i myślę sobie, że żaden ostatni dzień wakacji mi nie straszny, z Hatchie mogę je mieć kiedy chcę.

Patryk Weiss (26 sierpnia 2018)

Oceny

Grzegorz Mirczak: 7/10
Marcin Małecki: 7/10
Piotr Szwed: 7/10
Michał Weicher: 6/10
Średnia z 4 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także