New People
New People
[Agora; 23 lutego 2018]
W ostatnich latach hasło „polska supergrupa” jest coraz chętniej używane przez media w odniesieniu do wszelkich projektów opartych na spotkaniu muzyków, którzy wyrobili sobie jakąś rozpoznawalność – można było na nie natrafić przy okazji notatek prasowych dotyczących m.in. Emmy Dax, Rity Pax, Ffrancisa oraz współpracy Noona z Hatti Vatti, ale pisano tak również o takich projektach jak (o zgrozo) Męskie Granie Orkiestra czy Wieko (jeszcze gorzej). Na poletku polskiej alternatywy na pewno takim mianem można było określić Newest Zealand oraz Manhattan, a jakiś czas temu do tego grona dołączyli Nowi Ludzie. I o ile w przypadku pierwszego singla tego zespołu Jędrzej Szymanowski na naszych łamach był dosyć sceptyczny, to kontakt z pełnoprawnym debiutem New People pokazuje, że zupełnie niesłusznie – efekt tej kooperacji jest zdecydowanie godny uwagi.
Słuchając debiutu tej formacji trudno nie odnieść wrażenia, że gdzieś już kiedyś to wszystko słyszeliśmy, tym bardziej że znalazły się na albumie wszystkie trzy dotychczasowe single zespołu. Nie zostały jednak one umieszczone na krążku w dobrze znanych wersjach, lecz nagrano je zupełnie od zera – wprawne ucho wyłapie różnego rodzaju drobne smaczki nieobecne we wcześniejszych nagraniach. Na płycie znalazły się też fragmenty, które można uznać za sympatyczne mrugnięcie okiem, jak chociażby klawisz na początku „Yoga Lover” cytujący wręcz „Spacer po miłość” Futra, gitara w „Lucky One” kojarząca się ewidentnie z „Helicopterem” XTC, początek „Citiboys Moonlight Treat” przywodzący na myśl „Cherry Cordial” The Car is on Fire, flecik w „First Thing Tomorrow” żywcem wzięty z „Easy on the Eye” TCIOF, czy też mostek w „New Guy New Town” brzmiący zupełnie jakby odpowiadał za niego Mateusz Tondera, ale w gruncie rzeczy daje to w efekcie tak śliczne popowe perełki, że trudno się do tego przyczepić i uznać to za minus albumu. Ciężko wybrać mi z tak spójnej i dobrej płyty jakieś najjaśniejsze punkty, ale gdybym już naprawdę musiał, to wybrałbym dwa numery-petardy: dobrze znane (również ze swojej obecności w filmie „Fanatyk”) „Banana Split” oraz premierowe „Rain Talk”. Obydwa kawałki nie trzymają się kurczowo piosenkowych trzech minut – „Rain Talk” trwa 3:58, a „Banana Split” 6:10 (i nie jest to nawet najdłuższy numer na tej płycie!) – obydwa mają świetne refrenowe hooki, dzięki czemu można uznać je za single idealne.
Jest pewne hasło-wytrych, które bardzo dobrze opisuje atmosferę obecną na „New People”: to „brazylijskość”, o której pisał w swojej recenzji tej płyty Michał Wieczorek. W tym określeniu mieści się bowiem wszystko: ciepło melodii, egzotyka rytmu, nieoczywistość zagrywek i harmonii przy jednoczesnym zachowaniu finezji i przystępności dla niedzielnego słuchacza. New People opanowali te elementy do perfekcji, tworząc ze swojego debiutu zestaw dziesięciu kompozycji nie tylko dla maniaków Wykwintnych progresji akordów i Szkoły polskiej piosenki, ale również dla tych, którzy lubią sobie od czasu do czasu posłuchać ładnych melodii bez zagłębiania się w strukturę utworu. O tym, że to nie tylko genialnie wyprodukowane, ale przede wszystkim świetnie zagrane piosenki, mógł przekonać się każdy, kto widział New People na zeszłorocznym Offie lub kto sprawdził ichniejszy koncert dla Ninateki – nawet jeśli w obydwu przypadkach skład koncertowy nie pokrywał się w stu procentach ze składem nagrywającym płytę, to i tak warto docenić kunszt wykonawczy i kompozycyjny tej ekipy.
Liczę na to, że New People utrzymają tę obecną na debiucie tendencję do tworzenia utworów, których człowiek aż chce słuchać w kółko oraz że kariera zespołu nie skończy się na jednej płycie, jak to się zdarzało w przypadku niektórych polskich supergrup – krajowa alternatywa straciłaby na tym naprawdę wiele. Mam również nadzieję, że w wakacje formacja planuje jakieś występy plenerowe: wspomniane już przeze mnie ciepłe melodie aż się proszą o koncerty przy pełnym słońcu. Tymczasem słuchanie New People na przełomie lutego i marca przy ostatnich mrozach wiąże się z nieustanną tęsknotą za upałem i uporczywym wyczekiwaniem słonecznych dni.