The Bandits
And They Walked Away
[B-Unique; 22 września 2003]
Praktycznie wszystkie młode zespoły z kogoś zrzynają, prawda? Mniej lub więcej - The Raveonettes zrzynają z The Jesus and Mary Chain, The Vines chcą być jak Nirvana, a Interpol podkrada z Joy Division i z Television - no ale Interpol nie jest już zespołem z tej ligi, bowiem doczekał się zrzynających od niego wiele rzeczy The Stills. Tak to właśnie, moi drodzy, wygląda muzyka rockowa w początkach XXI wieku - trudno pokusić się o jakieś porażające nowatorstwo, jeśli chodzi o granie na gitarach.
Ten wstęp oczywiście należy potraktować z dużym przymrużeniem oka, jako że my wszyscy tutaj uwielbiamy nowe zespoły i często, jeśli mają w sobie to "coś", wnoszą jakiś powiew świeżości, to nawet mając świadomość braku ich oryginalności, jesteśmy w stanie zaakceptować ową wtórność i słuchać z przyjemnością ich piosenek. To drugie właśnie zdanie bardzo dobrze określa mój stosunek do zespołu The Bandits.
The Bandits to grupa chłopaków z Liverpoolu, którzy zapragnęli pójść w ślady ostatniej rewelacji z tego miasta, The Coral. Żeby było ciekawiej, też jest ich sześciu. I to nie koniec podobieństw i związków. Mają zbliżone do siebie brzmienie, grywali razem koncerty i są w podobnym wieku. Wreszcie, na koniec: zarówno The Coral, jak i The Bandits są zespołami pozbawionymi zbędnej ideologii towarzyszącej ich twórczości. Nie mają jakiegoś poczucia nadzwyczajnej misji, ambicji zmieniania swoją muzyką świata (zresztą sami o tym śpiewają: I'm just sitting here, waiting for someone to change the world, nawet jeśli to nie o tym, to coś w tym chyba jest). Grają swoje piosenki, bo chcą tym sprawiać przyjemność sobie i ludziom, którzy będą ich słuchać. Udaje się.
"And They Walked Away" to nie jest wielka płyta. To nie jest nawet album, który za 15 lat zajmie miejsce w pierwszej dziesiątce plebiscytu NME na płytę wszechczasów. To nie są utwory, które tworzą nową jakość w muzyce rockowej i wytyczają jej kierunek na następne lata. To po prostu 12 przyjemnych dla ucha, melodyjnych, przebojowych folk-rockowych piosenek. Styl, w jakim są one utrzymane nazwałbym pozbawionym nuty psychodelii The Coral (takim z utworu "Leizah" z ostatniego albumu) albo bardziej folkowymi i bardziej energicznymi The Thrills. A najchętniej nazwałbym go 13 lat starszymi The La's. Słuchając wokalisty Johna nie można opędzić się od skojarzenia z głosem Lee Maversa. Pozostali muzycy nie robią nic, żeby mogła się ta myśl ode mnie odczepić. Więc, powracając na chwilę do pierwszego akapitu tego tekstu, zapamiętajmy na wszelki wypadek nazwę zespołu, z którego najbardziej zrzynają The Bandits.
Nie ukrywam, że na początku podchodziłem do tej grupy z pewnym sceptycyzmem. Wydawało mi się, że oto pojawił się zespół, który chce się przewieźć na sukcesie The Coral i popularności takiego charakterystycznie liverpoolskiego grania. Być może tak właśnie jest. Nie zmieni to faktu, że uważam kilka fragmentów "And They Walked Away" za naprawdę bardzo dobre gitarowo-popowe piosenki. Otwierający album, energiczny "2 Step Rock" na pewno do nich należy. Tak samo melancholijna ballada "Standing Under" (kilkadziesiąt końcowych jej sekund - magiczne). Nieco do siebie podobne, dwa single promujące płytę - wydany w czerwcu "Take It And Run" oraz wrześniowy "Once Upon A Time" również są mocnymi punktami tego albumu. A ten pierwszy uważam za najlepszy na debiutanckiej płycie The Bandits. Do listy ulubionych dodaję jeszcze "Wake Em Up And Sunrise", słoneczny i bardzo optymistyczny. A że płyta jest naprawdę równa - nie znalazłem fragmentu, o którym mógłbym się wypowiedzieć negatywnie. Chociaż faktem jest, że lepsze piosenki są bliżej początku płyty niż jej końca.
Debiutancki longplay The Bandits to dobra rzecz. Zwolennicy grania spod znaku The Coral i The Thrills odbiorą "And They Walked Away" pozytywnie i to dla mnie pewne - ja również się do nich zaliczam, więc polubiłem ją całkiem szybko, bo nie trzeba długo czekać, żeby ta płyta "chwyciła". Proste, ładne, niedłużące się piosenki, wszystkie utrzymane mniej więcej w podobnej, tradycyjnej konwencji to coś, przed czym ciężko bronić się zwolennikowi melodyjnego gitarowego lekkiego grania. Więc zamiast się bronić, dajmy szansę The Bandits. To naprawdę miło że są jeszcze zespoły, które potrafią w tak sympatyczny sposób zżynać z tak fajnych grup jak The La's. Oby tylko chłopaki zbytnio się nie zagalopowali i nie zerżnęli z nich... rozpadu po nagraniu jedynej, debiutanckiej płyty.