Ocena: 7

Rosa Vertov

Who Would Have Thought?

Okładka Rosa Vertov - Who Would Have Thought?

[Crunchy Human Children Records; 12 kwietnia 2017]

Polska alternatywa, której nie znajdziecie na Męskim Graniu, z roku na rok jest na coraz wyższym poziomie. O niektórych zjawiskach staramy się wspominać na naszych łamach (przykładem niech będą takie zespoły jak Złota Jesień, Evvolves czy Nagrobki), jednak spora część interesujących wykonawców pozostaje nieznana szerszej publiczności. Przedstawiamy zatem Rosę Vertov, jeden z najciekawszych warszawskich składów.

O kwartecie z Warszawy wspominałem przy okazji zeszłorocznego Off Festivalu i już wtedy etykietka polskiego Warpaint była – eufemistycznie rzecz ujmując – dosyć nietrafiona. Dziewczyny z Rosy Vertov (mimo widocznego podobieństwa do amerykańskiej grupy) w ciągu ostatnich pięciu lat przeszły bardzo długą drogę – naiwne początki, jeszcze pod szyldem The Wiletts, nie wskazywały na to, jak bardzo rozwinie się zespół. Systematyczne koncertowanie oraz nieustanna praca nad materiałem sprawiły, że grupa nie tylko zdążyła w ostatnim czasie wpaść na wspominany Off Festival oraz Spring Break (co, mam nadzieję, otworzy Rosie drogę do znacznie większych scen, niż te w warszawskich Chmurach czy Eufemii), lecz także z pomocą Instytutu Adama Mickiewicza pojawiła się na zeszłorocznym Zandari Festa w… Korei Południowej.

Ale dość już o samym zespole, pora skupić się na płycie. Jak w skrócie można opisać „Who Would Have Thought?”? W dwóch słowach: eteryczna intensywność. Albo intensywna eteryczność, jak kto woli. Poszczególne kompozycje z początku niespiesznie wędrują, umiejętnie wykorzystując przy tym dźwiękową rozlazłość. I jakkolwiek pejoratywnie by to określenie nie brzmiało, wydaje się ono najlepszą charakterystyką brzmienia Rosy Vertov, na które składa się E-bow w towarzystwie slide’a, perkusja krocząca jak u Codeine czy Morphine („Frantic” atakuje dodatkowo saksofonem, przez który skojarzenie z nieistniejącym zespołem Marka Sandmana wydaje się nieuniknione), leniwie grane akordy, przywodzące na myśl nieodżałowane Galaxie 500, oraz wreszcie wokalizy – senne, ale nie kołysankowe, nie zawsze wyraźne, ale nie rozmyte. Typowe rockowe instrumentarium uzupełnia nieco archaicznie brzmiący klawisz, dający płycie posmak lat siedemdziesiątych, co chyba najwyraźniej słychać we „Fruit Discount”. Jednak nie dajmy się zwieść pozorom, wspomniana eteryczność wymieszana z duchami przeszłości to nie jest jedyna twarz Rosy – grupa potrafi umiejętnie budować napięcie, aby z dreampopowych konstrukcji stworzyć własną wariację na temat postrockowych wybuchów, jednocześnie nie uderzając przy tym w klimaty znane z dorobku Mogwai. Przykładem może być utwór otwierający całą płytę, „No Reason Ever Was Given” – spokojny wstęp nie zapowiada gwałtownego zrywu i przyspieszenia, które sprawiają, że wszelkie podobieństwa do klasyków slowcore’u ustępują miejsca skojarzeniom z post punkiem.

„Who Would Have Thought?” jest niezwykle jednorodną płytą, która wprawdzie leniwie płynie, ale momentami potrafi znienacka zaatakować czymś niespodziewanym. Trudno jest zatem wybrać najjaśniejsze punkty albumu, chociaż mam wrażenie, że za takowe można uznać „The Ballad of…” oraz „Obsessive Thinking”, które jawią się jako dwa wcielenia jednej piosenki – dowodem na to może być silne podobieństwo wokali oraz linii gitar. Jest w tych utworach również wyczuwalny potencjał na bycie indie hitami, nawet jeśli slowcore wymieszany z dream popem nie jawi się jako gatunek podbijający listy przebojów. Swoją drogą, wyczuwam w przypadku Rosy Vertov pewien wspólny pierwiastek z innym warszawskim zespołem, mianowicie grupą Brednie. Duet ten gra bardzo okrojone piosenki, które mogą przywodzić na myśl dokonania The Softies oraz Sea Oleeny – dwóch różnych projektów tworzących interesującą wypadkową dream i twee popu. Podobne skojarzenia mam podczas słuchania debiutanckiego albumu warszawskiego kwartetu, i chociaż muzyka Rosy Vertov nie jest tak skondensowana, jak w przypadku wspomnianych wyżej Bredni, to nie zmienia to faktu, że obydwa zespoły tworzą rozmarzone kompozycje nasączone wyczuwalnym niepokojem, na które warto zwrócić uwagę.

Minął ponad miesiąc od premiery „Who Would Have Thought?”, a o Rosie Vertov jest ciągle stanowczo zbyt cicho. W głębi duszy liczę jednak na to, że płytowy debiut Rosy otworzy w końcu grupie drzwi nie tylko na festiwale, lecz również do klubów w Polsce i na świecie. Kto jak kto, ale te dziewczyny na to zdecydowanie zasługują.

Marcin Małecki (29 maja 2017)

Oceny

Michał Weicher: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: mmalecki
[6 czerwca 2017]
Najbliższa warszawska edycja Noise for Refugees, która już w ten weekend, pełna jest takich świetnych, w większości stołecznych, kwiatków. W ogóle cała scena eufemiowo-chmurowa (z uwzględnieniem poznańskiej orbity) jest warta uwagi.
Gość: pszemcio
[30 maja 2017]
Swietna idea, by wygrzebywać takie kwiatki

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także