Arca
Arca
[XL Recordings; 7 kwietnia 2017]
Czyli jednak miałem rację, gdy przewidywałem, że singiel „Piel” może być zapowiedzią nowego, bardziej eterycznego i skupionego na wokalu wcielenia Arki. W zasadzie to pierwszym wyznacznikiem tego kierunku było wieńczące bardzo udany zeszłoroczny mixtape „Sin Rumbo”, które na self-titled też się zresztą znalazło. Zmiany, zmiany. Przyzwyczailiśmy się do nagrań, na których artysta przepuszcza mainstreamową elektronikę przez paranormalne IDM – nie bez powodu poprzedni album, pełen digitalnych łamańców, zatytułowany był „Mutant”. Na „Arce” tego zabrakło, jest za to sporo przestrzeni, ambient popu, a także głosu Ghersiego, który jest silnie zmanierowany i pełen egzaltacji, zupełnie jakby inspirował się bezpośrednio Björk. To podobieństwo jest zresztą zrozumiałe, bo pomagał jej przecież przy okazji „Vulnicury”.Pitchfork przypomina też o Nuuro, czyli poprzednim, bardziej obskurnym wcieleniu Wenezuelczyka, gdzie też sporo śpiewał. Pytanie tylko, co tak naprawdę wynika z tego przepoczwarzenia się producenta w ekscentryczną diwę?
Okładka i teledyski Kandy pokazują upiorne i fascynujące zarazem transhumanistyczne wizje, co idealnie wpisuje się w kulturowo zróżnicowaną i nieheteronormatywną twórczość Arki.Teledysk do „Reverie” (tak właśnie początkowo miała być ta płyta zatytułowana) robi więc wrażenie niczym awangardowy balet z transczłowiekiem-cyborgiem w roli głównej. Tutaj mocno teatralny głos pasuje jak ulał, bo Ghersi uwielbia teatralizację. Dzięki dodaniu warstwy liryczno-wokalnej muzyka artysty staje się jeszcze bardziej dramatyczna i multimedialna. Znowu więc na myśl nasuwa się Björk, ale też inna artystka, z którą Arca był blisko – FKA twigs. W ogóle mam wrażenie, jakby muzyka na „Arce” była wycofanym, minimalistycznym rewersem debiutu FKA. Arca obdziera swoją dotychczasową muzykę z warstw, pozostawiając hipnotyczne podkłady i ten nagi głos, niepozbawiony niedoskonałości, nieczysty, łamiący się, ekshibicjonistyczny. No i jak dobrze, że po hiszpańsku, bo właśnie w takich piosenkach ten język wybrzmiewa tak, jak powinien.
Zanim album się ukazał, mieliśmy okazję posłuchać kilku utworów, które zostały wrzucone do sieci: poza bezpośrednio zapowiadającym album „Piel” i wspomnianymi „Reverie” oraz „Sin Rumbo”, były też „Anoche” i skromne „Saunter”. Wszystkie te utwory prezentują bardzo równy poziom i są totalnie reprezentatywne dla całości, ale przyznać trzeba że najlepsze pozostawił skubany na dzień premiery. „Desafio”, bo o nim mowa, to doprawdy genialny numer, w którym znaleźć można wszystkie dotychczasowe ścieżki stylistyczne artysty, bo jest tu zarówno arkowa interpretacja mainstreamowej elektroniki (znana choćby z EP-ek „Stretch”), glitch hop w stylu „&&&&&”, jak i hipnagogiczne tropy, w których zanurza się od niedawna, a wszystko to skompresowane w zaskakująco sypialnianą, intymną, a przy tym też dość wstrząsającą formę. Umiejętność balansowania na granicy bombastycznej elektroniki i brzmień undergroundowych, to było to, za co uwielbiałem autora „Xen”. Na „Arce” próżno szukać szaleństw, bo te występują tylko w niektórych utworach, lub siedzą ukryte w instrumentalnych interludiach. Wszystkie są raczej stłamszone, by zostawić przestrzeń dla onirycznych piosenek. Gdyby było na tym albumie więcej ryzyka, noise’u i wyrazistości jak w „Desafio”, to na pewno ocena by podskoczyła. Może się okazać, że to etap przejściowy, pewien artystyczny coming out i dopiero na następnym krążku usłyszymy w pełni wykiełkowany styl.