Ocena: 6

Ronika

Lose My Cool

Okładka Ronika - Lose My Cool

[RecordShop; 20 stycznia 2017]

O nowej propozycji Veroniki Sampson nie mówi się za dużo, czego powody – mniej lub bardziej zrozumiałe – postaram się niniejszym wyliczyć. Abstrahując od artystycznej wartości krążka, komu jak komu, ale redakcji Screenagers z czystej przyzwoitości wręcz wypada zabrać głos na temat bieżącej działalności swojej niegdysiejszej darling.

Powody powszechnego milczenia o „Lose My Cool” są – po pierwsze – prozaiczne. Trzy lata oczekiwania na drugi album piosenkarki to wszak w świecie współczesnego popu szmat czasu, nic dziwnego więc, że świat – w tym serwisy muzyczne i szeroko pojęta blogosfera – zdążył o piosenkarce nieco zapomnieć. Sytuacji nie ułatwia fakt, że już „Selectadisc” w momencie swojej premiery było wydawnictwem ewidentnie spóźnionym, jako zbiór piosenek w przeważającej mierze znanych wcześniej z obiegu internetowego (jakkolwiek znakomitych). Finalna publikacja stanowiła tam raczej rodzaj formalnego domknięcia pewnego okresu działalności Ron. Inna sprawa, że ta, nawet w swoim czasie, tamtymi utworami Ameryki specjalnie nie odkrywała, koncentrując się przede wszystkim na zręcznej żonglerce stylami i mikrogatunkami r&b, funku czy disco z minionych dekad. Świeżość takich kawałków jak „Forget Yourself”, „Rough n’ Soothe” czy „Automatic” (przypomnijmy: singla roku 2012) wynikała przede wszystkim z umiejętności zaprzęgnięcia do tego stada inspiracji wartości aksjomatycznej niezależnie od czasów, czyli unikalnego songwritingu. W połączeniu z siłą charyzmy panny Sampson, wyczuwalną w nieomal każdej wyśpiewywanej linijce, dawało to efekty nieraz olśniewające. Mimo to, tak czy owak wydaje się, że pierwsze lata drugiej dekady XXI wieku takiemu tradycyjnemu poptymizmowi sprzyjały jakoś bardziej, niż czas bieżący.

Ten poptymizm manifestowany jest szeroko także na „Lose My Cool”, co tym razem znajduje swoje dodatkowe uzasadnienie w dobrych wieściach z życia prywatnego artystki (cofnięcie się groźnej choroby). Krążek wypełnia więc autentyczna, niezaburzona już czynnikami zewnętrznymi radość czerpana z nieskrępowanego składania kolejnych ukłonów swoim mistrzom sprzed lat. To, że nie jest to już – jak było w przypadku „Selectadisc” – album natury kompilacyjnej, zdecydowanie wpłynęło na jego stylistyczną spójność. Dostajemy zatem dużo bardziej aktualny wgląd w konkretny zbiór fascynacji naszej bohaterki. Te wyraźnie zwróciły się w stronę r&b, głównie w wydaniu electrofunkowym, rodem z drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Brzmienie jest oczywiście możliwie unowocześnione; dochodzi nawet do sytuacji, gdy Ron raptem kroka daje, szusa, by zbliżyć się na chwilę do mrocznej, ascetycznej odsłony gatunku spod znaku FKA twigs („Dissolve”) lub zaskakuje wykorzystaniem trapowych cykaczy („Trouble”) czy post-dubstepowych modulacji („Never My Love”). To jednak pojedyncze akcenty w księdze długów zaciąganych u Prince’a, duetu Jimmy Jam and Terry Lewis czy tzw. Chic Organization Ltd. Veronica potrafi zadłużyć się jednak zarazem z wdzięcznością i wdziękiem.

Odsłuch „Lose My Cool” może wobec tego być całkiem *oldskulowym* doświadczeniem obcowania z popową płytą, w najbardziej tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Beztroską, wypełnioną POProstu piosenkami, nadal dobrymi, choć ze względu na przebieranie w sprawdzonych patentach, nie zawsze wywołującymi już ten efekt wow. Ronika może faktycznie nieco lost her cool, jak na realia roku 2017. Jej konsekwentne budowanie dzieła w oparciu o trwałe wartości, które dla miłośnika muzyki pop nigdy być cool nie przestaną, każe jednak interpretować ten tytuł wyłącznie ironicznie.

Jędrzej Szymanowski (14 marca 2017)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 6/10
Piotr Szwed: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Pablo
[14 marca 2017]
Myślę, że ona jednak nie jest Jordanem Popu, by "dawać kroka, szusa":)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także