William Basinski
A Shadow In Time
[Temporary Residence; 13 stycznia 2017]
Time is a flat circle, mawiał Rust Cohle, bohater pierwszego sezonu serialu „Detektyw”. William Basinski zdaje się świetnie rozumieć ideę wielkiego powrotu i złożoność pojęcia czasu w kontekście historii. Każdy z kolejnych ambientowych krążków reprezentuje jego fiksację na punkcie nieskończonego loopu zawieszonego w czasie. „The Disintegration Loops” – Święty Graal, na którym udało mu się fizycznie uchwycić radioaktywny rozpad loopu, to zapewne jeden z najbardziej przytłaczających i sugestywnych obrazów rozkładu i przemijania w sztuce, mogący konkurować nawet z „Fizyczną niemożliwością śmierci w umyśle osoby żyjącej” Damiena Hirsta. Żadne z wcześniejszych ani późniejszych projektów Basinskiego nie zbliżyły się w kwestii siły oddziaływania do tego monumentalnego dzieła. Jest to spowodowane głównie faktem, że tworzenie to dla niego proces odczarowywania analogowych nagrań, grzebania w jakiejś historii, a do tego potrzebny jest odpowiedni temat, sprzyjający żmudnemu odcedzaniu wiecznej pętli. Żaden motyw nie skłania do tak tu potrzebnej skupionej pracy, jak żałoba i strata. Najwyraźniej bowiem śmierć Bowiego (w przypadku „The Disintegration Loops” był to 9/11) pozwoliła Amerykaninowi uzyskać odpowiednią perspektywę, która pomogła stworzyć utwór dorównujący jego najlepszym nagraniom. Wszak samo odejście Davida stało się performansem, a i historia jego życia, naznaczona ciągłą zmianą, ewolucją i płynnością postaci, to temat dobry do muzycznej medytacji.
„For David Robert Jones” to na pewno nie jest utwór rock'n'rollowy. Basinski znów skupia się na zniekształceniach taśm, pracując nad wielokrotnym zamazywaniem pierwotnych dźwięków, czego efektem końcowym stają się pejzaże utopijne, nie mające już wiele wspólnego z zastaną rzeczywistością dźwiękową. Wielokrotne zacieranie warstw wymazuje kolejne wcielenia utworu, wprowadzając w ich miejsce postępującą mgłę. I cholera wie, co tam było pod spodem, czy ten majaczący w oddali tęskny i stłumiony motyw instrumentalny, to jakiś ustęp z bogatej twórczości Bowiego? Może uśmiercony przez niego przed laty Ziggy Stardust? Bowiego już nie ma, ale pamięć o nim trwa w wiecznym pyle wszechświata (Stardust nie bez powodu). Jest jeszcze indeks drugi czyli tytułowe „A Shadow In Time” – utwór niedziałający już tak mocno na wyobraźnię, w którym warstwy są mniej surowe i rozrzedzone, zbliżając się wręcz do struktury lodu. Partie instrumentów, synthy, czyli to, co służyło za pierwotne nagrania, zostają tu sprowadzone do postaci ech, niknących w powolnym i gęstym nurcie dźwięków, w którym przeszłość spotyka się z przyszłością, a chaos rodzi porządek. Zbliża się tu Basinski do tego, czym był ambient w pierwotnym pojęciu, powstałym w głowie Briana Eno, leżącego w latach siedemdziesiątych w szpitalu, myślącego o muzyce wchłanianej przez rzeczywistość i czas. W przeciwieństwie do utworów z „Disintegration Loops”, „A Shadow In Time” nie ulega powolnej degeneracji, nie rozsypuje się na drobne kawałki, lecz po prostu w pewnym momencie znika. Ale koniec jednego jest początkiem drugiego. Najciekawsza jest tu autoreferencyjność, a raczej swoiste zamknięcie pętli, jakiego autor dokonuje w końcówce, już po wybrzmieniu ostatnich tonów utworu, w momencie w którym nagle powraca do jednego z fragmentów innego ze swych albumów, „Melancholii”. Tak oto w świecie mistrza loopu powracają widma przeszłości, wyłaniające się z zapętlonej historii, wśród licznych nieczytelnych warstw, tylko na moment, by znów się zanurzyć w ciszy. Zaczynaliśmy przygodę w żałobie, skończyliśmy w stanie melancholii, ale chyba nikt nie będzie narzekał, bo to cholernie piękna płyta.
Komentarze
[22 lutego 2017]
[20 lutego 2017]