Danny Brown
Atrocity Exhibition
[Warp; 3 października 2016]
Nie wiem, czy Danny Brown jest obecnie najbardziej cool raperem, ale na pewno wśród tych, co tworzą rap eksperymentalny, jest najbardziej wyluzowanym i pozbawionym spiny (a przy tym naprawdę eksperymentalnym). Wierzyłem w Danny’ego, wierzyłem, że stać go na wiele, i że kiedyś nagra płytę rozsadzającą gatunek od środka. Już na wydanym lata temu „XXX” zaznaczyły się przejawy mieszanki wybuchowej składającej się z geniuszu flow i szaleństwa estetycznego (albo na odwrót), która przy większym ogarnięciu stylistycznym przyniosła pełniejszy obraz na poły groteskowej i odważnej artystycznie persony na (nomen omen) „Old”. I właściwie na „Atrocity Exhibition” obserwujemy kolejny logiczny krok w drodze na Olimp rapowych freaków. Poczet tychże freaków wciąż się powiększa, tak samo jak świetnie krążki (patrz Young Thug, którego twórczości rosnącej w zastraszającym tempie wciąż nie ogarniam), warto więc było ostatecznie i raz na zawsze potwierdzić swoją pozycję.
Pod niemal każdym względem „Atrocity Exhibition” jest najbardziej radykalną pozycją w dorobku artysty. Ballardiańskie wizje sklecone z ciemnych zeszytów psychoanalizy i odrealnionych odpadków popkulturowych są tu obecne nie tylko w samym tytule, ale też w każdym z tych piętnastu utworów. Nawiasem mówiąc, Cronenberg też byłby dumny. Poza tym jest też dobrze znana fanom artysty ćpuńsko-erotomańska otoczka, obecne w tekstach obsceniczne tematy i chełpienie się degeneracją. Nie będę ukrywał, że takie klozetowe poczucie humoru jak najbardziej mi odpowiada, a wersy w stylu „Rhymes that make the Pope wanna get his dick sucked/Had Virgin Mary doing lines in the pick-up/Make Sarah Palin deep-throat 'til she hiccup...” z „Pac Blood” wspominam do dziś. Tym bardziej cieszy, że na tegorocznej płycie rap Danny’ego jest tak opętańczy i odrealniony, jak tylko może być. Ol’ Dirty Bastard też byłby dumny.
Patrząc na okładkowy datamosh można pomyśleć o Lopatinie i jeżeli chodzi o podkłady, to wcale nie jest to takie odległe skojarzenie. Sklejanie surrealistycznych rymów to jedno, ale nie ukrywajmy, że to głównie muzyka buduje silnie transgresywny charakter tej płyty. Inspiracje rozciągają się od post-punku („Golddust”) i no wave (sampel w „Dance In The Water”), przez industrial („Pneumonia”), a na krautrockowej psychodelii kończąc (opener), a przy tym sonicznym ciężarze Brown i odpowiedzialny za lwią część materiału Paul White, nie wkraczają w rejony noise-rapowe w stylu clipping, pozostając przez większość czasu na wysokim poziomie przyswajalności. Okazuje się, że zapewnienia autora o inspiracjach avant rockowych okazały się jak najbardziej prawdziwe, i co ważne, umiejętnie ich użyto. Każe to dziś postrzegać Browna jako rapowy odpowiednik Iggy’ego Popa – gościa z pozoru świrniętego, a tak naprawdę potrafiącego zadziwić erudycją.
Komentarze
[17 listopada 2016]