Ocena: 4

AlunaGeorge

I Remember

Okładka AlunaGeorge - I Remember

[Island; 16 września 2016]

W sumie smutna sytuacja, bo oto duet, który w 2013 roku otarł się na naszej liście o pierwszą piątkę, dzisiaj jest po prostu kolejnym niczym się nie wyróżniającym tanecznym produktem. To zadziwiające, jak Londyńczycy zapowiadający się w czasach EP-ki „You Know You Like It” jako bardzo świeży głos w sprawie alt-r&b, przekształcili się na „I Remember” w twór gładko wpasowujący się w plejlistę radia Eska. Część redakcji, która w tym samym roku 2013 wyforsowała do top 10 album Disclosure, na pewno się z tą diagnozą nie zgodzi, ale moim zdaniem to właśnie wpływ tychże braci jak i innych średniej jakości producentów, którym zamarzył się mainstream, sprawił, że AlunaGeorge tak nam się posypało. O tym, gdzie dzisiaj jest Disclosure świadczy zresztą recenzja ich drugiego albumu.

Akurat kawałka z braćmi Lawrence na „I Remember” nie uświadczymy, ale tu nie chodzi o bezpośredni wkład w krążek, ale o pewną tendencję naśladowania niezbyt chlubnych wzorców. Zupełnie jakby duetowi AlunaGeorge, mającemu spore zadatki na bycie pomostem między brzmieniami brytyjskich undergroundowych klubów a urban popem, zachciało się być teraz w miejscu, w którym jest, dajmy na to, Major Lazer. Rozumiem, fejm, większe kluby, większe zyski, te sprawy, ale dlaczego zmieniać się tak drastycznie? Dlaczego niemal całkowicie rezygnować z lotnych hooków w stylu „Body Music” i to na rzecz melodii komponowanych prosto na dzwonki telefonów komórkowych? Wychodzi mi znów na to, że to kwestia towarzystwa. Jeżeli zdolny George Reid kuma się z tak topornymi producentami jak np. ZHU, który współprodukuje tu utwór „My Blood”, to wiedz, że dzieje się coś złego. Unosi się nad „I Remember” smród takich „złych uliczek” współczesnego EDM, typu trap czy tropical house. Żeby nie było, tropical house traktuję czasem jako guilty pleasure, ale tylko wtedy, gdy kuriozalne rozbuchanie produkcyjne skutkuje takimi ordynarnie chwytliwymi motywami jak ten w „Where Are U Now” Biebera i Skrillexa. „I'm In Control” z niesłuchalną jak dla mnie nawijką Popcaana niestety nie zaliczyłbym do tej kategorii, mimo że wszyscy się tu dwoją i troją, żeby wycisnąć ile się da. Wychodzi przyciężkawo i bez polotu.

Właściwie najlepiej moim zdaniem wypada tu współpraca z Flume w postaci utworu tytułowego, który jest na szczęście bardziej przestrzenny i lekki. Jest też przy tym jednolity, bo oparty głównie na mocno pociętych samplach wokalnych, bez zbędnych ozdobników. Jeszcze pościelowe „Mediator” i zamykające całość „Wanderlust” (znów kapitalnie użycie sampli wokalnych), którego słuchałem na ripicie więcej niż całego krążka, stanowią promyczek nadziei, że Aluna i George wciąż są tymi samymi ludźmi, którzy zrobili kiedyś „Your Drums, Your Love”. I może, kiedy zorientują się, że podążanie za chwilowymi trendami nie przynosi długofalowych sukcesów, to powrócą jeszcze do tego, co potrafią najlepiej.

Michał Weicher (26 września 2016)

Oceny

Piotr Szwed: 5/10
Średnia z 1 oceny: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: wwww
[27 września 2016]
nie wiem co sie wam zapowiadało te kilka lat temu ale ja nie widze żadnej jakościowej różnicy. Było crapem jest crapem. Być może jesteś koneserem dla którego WieśMac jest inną jakością w porównaniu do BigMaca ale dla mnie to jeden pies.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także