Ocena: 6

Elysia Crampton

Elysia Crampton Presents: Demon City

Okładka Elysia Crampton - Elysia Crampton Presents: Demon City

[Break World Records; 22 lipca 2016]

W założeniu autorki „Demon City” miało być płytą-hołdem złożonym tym, dla których ramy społeczne były i są zbyt ciasne. Historie, które były tu główną inspiracją są naprawdę mocne i przerażające, a humoru nie poprawia fakt, że pochodzą z zupełnie innych czasów, a są tak do siebie podobne. Bohaterką jednej z nich jest Bartolina Sisa, osiemnastowieczna boliwijska partyzantka, publicznie torturowana i, co najbardziej makabryczne, rozczłonkowana, przez Hiszpańskich oprawców. Druga historia to sprawa dość nowa – pisano o tym jakiś czas temu – dotyczyła transgenderowej kobiety, wtrąconej do więzienia dla mężczyzn, w którym została pobita, zgwałcona, obdarta z jakiejkolwiek godności. Jak widać zrozumienie dla inności wciąż jest problemem, a o emancypacji niektórzy mogą wciąż pomarzyć. W ostatnich latach mieliśmy w muzyce sporo artystów, którzy podejmowali wątek tansgresji płciowej, kulturowej, a nawet gatunkowej, bo Arca i Oneohtrix Point Never sięgali także po motyw mutanta. Sama Crampton w całej zresztą dotychczasowej twórczości walczyła z zakorzenionymi mocno w kulturze treściami maczystowskimi i wszelkimi symbolicznymi przejawami opresji. „Demon City” jest właściwie najmocniejszym głosem w tej sprawie.

No i tu pojawia się problem, bo nie mogło być gorszego czasu dla ukazania się takiego albumu, jak teraz. Gigantyczna fala ohydnej nienawiści, z którą mamy ostatnio do czynienia, a która jest reakcją na coraz bardziej niespokojne czasy, to na pewno nie jest moment na dyskusję o jakimkolwiek uwalnianiu się z kulturowych łańcuchów. Transgresyjność muzyki i przekazu Crampton wydaje się w obliczu obserwowanych wydarzeń wręcz utopijna, bliższa science-fiction, a miał to przecież być głos z tu i teraz. Dziś niestety tematy poruszane przez południowoamerykańską artystkę są znów odłożone na „później”, bo narastające zagrożenia wypierają jakiekolwiek dyskusje o równości i tolerancji, wręcz je marginalizują, a to tylko pogłębia kryzys. Niektórzy przecież uważają, że to właśnie przez wyrażaną przez niektóre grupy potrzebę emancypacji, zaczęliśmy jako cywilizacja staczać się spiralą w dół. Wszystko to sprawia, że krążek powstający kilka miesięcy wcześniej jest dziś już zdezaktualizowany. A może właśnie przeciwnie? Może przez ową utopijność album zyskuje na abstrakcyjności, a co za tym idzie staje się jeszcze bardziej radykalny i wyrazisty?

Poprzedni krążek artystki „American Drift” był spektakularnym kolażem nieprzystających do siebie elementów, głównie quasi-poważkowych ścieżek MIDI, crunku, latino – nurtów sztuki wysokiej i, powiedzmy sobie, niskiej. Pod względem muzycznym niestety „Demon City” nie idzie tak daleko, a szkoda, bo przecież treść pozamuzyczna, a także całkowicie nieoczywista seksualność i korzenie samej Crampton, wymagałaby jeszcze bardziej ekstrawaganckiej, przekraczającej granice formy. Owszem, znów jest sporo karkołomnych połączeń, bo są dźwięki rodem z gier komputerowych, demoniczne śmiechy, eteryczny New-Age, perkusjonalia o rodowodzie południowoamerykańskim, ale to co najwyżej sprawna żonglerka. Najlepsze fragmenty wydają się nie dorastać do poziomu choćby takiej „Repliki” (najbliżej temu akurat krążkowi OPN jest tu numerowi „Esposas 2013”) czy najlepszych nagrań Jamesa Ferraro, a szkoda, bo Crampton mogła tu potwierdzić swój talent naprawdę mocnym i intensywnym materiałem. Trzeba jednak pamiętać o tym, że jest to album, w którym swój udział mieli też mało znani producenci, których Elysia, jako postać już nieco bardziej rozpoznawalna w niezalsferze, zaprosiła do współpracy. W ten sposób całość traci pewnie nieco na spójności. Ostatni utwór jest nawet opisany jako solowy track jednego z gości (Lexxi – Red Eyez). Obok tytułowego jest to najbardziej odstający od reszty, bo raczej melodyjny i klubowy kawałek. Ciężko więc stwierdzić, czy koncepcja, którą miała autorka jest w sytuacji personalnego rozgardiaszu utrzymana. Jako, że całość trwa mniej niż pół godziny, można mieć spory niedosyt w stosunku do tego, co się zapowiadało.

Michał Weicher (1 sierpnia 2016)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także