Ocena: 6

FEWS

MEANS

Okładka FEWS - MEANS

[PIAS; 20 maja 2016]

Postpunkowy revival trwa już od dłuższego czasu. Nie mam tu na myśli sierot po Ianie Curtisie, takich jak Interpol, Editors i cała ta fala z początku XXI wieku, lecz znacznie bardziej chłodne i brudne zespoły pokroju Iceage, Women czy też The Soft Moon. W ostatnich latach do tego grona dołączyły dwie kanadyjskie grupy, Ought oraz Preoccupations (dawniej znani jako Viet Cong), o których już nie raz tutaj pisaliśmy. Nie tak dawno na europejskiej scenie muzycznej pojawił się kolejny kandydat: reprezentacja Szwecji w postaci kwartetu o nazwie FEWS. Czy ich debiut namiesza w tegorocznych podsumowaniach równie mocno, co płyty Kanadyjczyków? Prawdopodobnie nie, ale i tak jest nie najgorzej.

Nie potrafię sobie odmówić rozpoczęcia omawiania „MEANS” od wspomnienia mojego osobistego faworyta na tej płycie: „The Zoo”. To świetny, rozpędzony singiel, który nie dość że odznacza się typowym dla gatunku przybrudzonym brzmieniem, wynikającym z charakterystycznego połączenia reverbu, przesteru i chorusa, to na dodatek jest najmocniejszym i najbardziej zwracającym na siebie uwagę momentem albumu. W tym utworze widać najlepiej potencjał grupy i wcale się nie dziwię, że właśnie ten kawałek zespół wrzucił w zeszłym roku do internetu, aby zapowiadał nadchodzący longplej. Kolejnymi mocnymi punktami „MEANS” są „10 Things” i „100 Goosebumps”. Co za melodyjki! Co za dziecięca radość (jeśli można oczywiście mówić o radości w przypadku post-punku)! FEWS na swoim debiucie nieustannie biegną i się spieszą, jakby bojąc się, że gdy zwolnią, to już nie nadrobią.

Ten bieg w którymś momencie staje się jednak owczym pędem. Głównym problemem „MEANS” jest fakt, że zespół trochę za bardzo stara się trzymać jednego gatunku. Co za tym idzie, poszczególne numery na dłuższą metę zlewają się w jedno. Wprawdzie sprawia to, że płyta jest spójna, ale koniec końców jest spójna aż za bardzo. Przede wszystkim najbardziej pamięta się utwory spod drugiego, piątego oraz szóstego indeksu. Warto zatem w tym miejscu wspomnieć o próbach ucieczki od post-punku, które FEWS uskuteczniają na swoim debiucie. Są chwile, kiedy Szwedzi zaczynają zmierzać bardziej ku dream-popowi, jak w „The Queen”, który to kawałek, gdyby nie tempo, mogłoby idealnie odnaleźć się na „Glow & Behold” Yuck. Chwilami bawią się też w post rock, czego dowodem jest „Keep On Telling Myself” – na szczęście jest to post rock przywodzący na myśl bardziej wczesny, nieco slowcore’owy Mogwai niż rozwlekłe pętle This Will Destroy You.

Wprawdzie FEWS na swoim debiucie nie są objawieniem na kształt Ought czy Viet Congu, przepraszam, Preoccupations, ale wstydu nie ma. Nie wiem, jak wy, ale ja wpisuję ten szwedzki kwartet na listę bandów, na które warto mieć oko, bo na razie zapowiadają się obiecująco. Mimo to szkoda, że zamiast być już świetnym zespołem, na razie są tylko ok.

Marcin Małecki (22 lipca 2016)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także