Marissa Nadler
Strangers
[Sacred Bones; 20 maja 2016]
Bardzo lubię film „Paris, Texas” Wima Wendersa. To kino letnie w najlepszym wydaniu, ukazujące żar, skwar i prowincjonalne pustkowie południa USA. Pustkowie urozmaicone jedynie dwupasmową asfaltówką i pojawiającymi się niekiedy na poboczu billboardami. Wenders równie wyraziście przedstawia też jednak drugie, odmienne oblicze Ameryki. To obrazek rodzajowy z wygodnego życia w klimatyzowanym domu na wzgórzach Los Angeles, wokół którego trawnik jest zawsze zielony, równo skoszony i nawet w upale nigdy nie wysycha. Jest jeszcze bohaterka grana przez Nastassję Kinski, czyli prosta dziewczyna aspirująca do czegoś więcej, która postanawia odgrodzić się od przeszłości i bliskich grubą kreską.
Amerykę w tych dwóch wymiarach – ubogim i dostatnim – przedstawia też w swojej muzyce Marissa Nadler. I ona jednak odwraca się dziś od tego, co było. Już na „July” dało się wyczuć, że odchodzi od skromnych, przeważnie akustycznych aranżacji z „The Saga of Mayflower May” i skłania się raczej ku brzmieniu dopracowanemu w szczegółach, z wyraźną nutą retro popu. „Strangers” jest kontynuacją tego kierunku – to płyta nastrojowa i ujmująca jako całość, z której poszczególne utwory wyłaniają się raczej jako impresje. Tłem dla nich pozostają – jak dawniej u Nadler – folk i Americana, ale w połączeniu z harmoniami wokalnymi, pogłosem i ogólnie dream popowym klimatem kontury tych gatunków zacierają się, tracą wyrazistość. W takich kompozycjach uwagę zaczynają przyciągać detale: wstawki smyczkowe czy elektroniczne. Jak światło zachodzącego słońca na trochę realistycznych, a trochę impresjonistycznych obrazach George’a Innessa.
Na szczęście u Marissy Nadler wszystko to brzmi subtelniej niż u Lany Del Rey. Aranżacje, choć niekiedy naprawdę gęste (jak na przykład w „Janie in Love”), nie ocierają się o kicz. Autorka „Strangers” wystrzega się bowiem estetycznych i wizerunkowych klisz. Nie ucieka się do maniery. Chętnie za to opowiada o chwilowych wrażeniach i zwyczajnych sytuacjach. Lubi niedopowiedzenia i domysły, jak w tekście „Hungry Is the Ghost”: „Thought I saw you in the store/Just a sign of wanting more”. Tym samym zwraca uwagę na instrumentarium, którego poszczególne elementy ujawniają się w powolnym, jednostajnym tempie. I sprawia, że te impresje i skrawki prostych opowieści zamieniają się w coś niezwykłego, całkiem niecodziennego.
Retro-dream popowa stylistyka, która stała się w muzyce Marissy Nadler dominująca już na „July”, może się niektórym nie podobać. Nowe kompozycje artystki nie mają w sobie bowiem tej samej lekkości, co krótkie, kameralne utwory z „The Saga of Mayflower May”. Na szczęście jednak na „Strangers” nadal przeważa prostota, która powinna wydać się znajoma fanom Mazzy Star i ciepłego, trochę leniwego wokalu Hope Sandoval. A pozostałym przypomnieć film Wendersa, w którym nazwy tak odległe jak Paryż i Teksas oznaczały przecież jedno miejsce.
Komentarze
[15 lipca 2016]
[15 lipca 2016]