Ocena: 7

Massive Attack

Ritual Spirit EP

Okładka Massive Attack - Ritual Spirit EP

[Virgin Records; 28 stycznia 2016]

Niecałe 4 lata – statystycznie jeszcze tyle czasu zostało mi na chłonięcie nowej muzyki. Tak mówią badacze. A potem już tylko sentymenty, wspomnienia, audiofilia, reakcyjność, defetyzm, reumatyzm. Dire Straits, Top Wszech Czasów, i adiós, żegnaj słuchaczu.

Niestety, niepokojące objawy zauważyłem u siebie już w tym roku. Moją uwagę w 2016 skupiają przede wszystkim relatywnie starzy wyjadacze (starzy oczywiście z perspektywy redaktora Screenagers, a nie Wychowanego na Trójce), tacy jak Kanye West, Junior Boys czy majaczące w perspektywie niedalekiej przyszłości Radiohead. Myślałem, że chociaż premierę nowej EP-ki Massive Attack będę mógł skwitować uśmiechem politowania („Heligoland” całkowicie wyrugował ze mnie wiarę w pionierów Bristol Soundu), okazało się jednak, że jest inaczej. Czy to rzeczywiście znak, że czas dobierać sobie trumnę?

Abstrahując od innych tegorocznych premier, wszystkie nowości wydane pod wspomnianymi szyldami to naprawdę bardzo dobre propozycje (nie licząc Radiohead oczywiście, bo tu czeka nas wielka niewiadoma). Nie inaczej jest z MA, które po latach udziałów w soundtrackach do filmów dokumentalnych i wspieraniu inicjatyw na rzecz praw człowieka, powraca wreszcie w pełnym znaczeniu tego słowa, mimo że na razie wita się z nami tylko w progu, powoli zdejmując buty. Cztery utwory – na razie tyle bowiem dostaliśmy od Del Naji (współprodukcją zajął się też Euan Dickinson), który do współtworzenia albumu zaprosił starego dobrego Rootsa Manuvę, swoich nowych ulubieńców Young Fathers, namaszczonego przez Prince’a Azakela i – co wzbudziło największe poruszenie – Tricky’ego (to jego powrót do współpracy z zespołem po 22 latach). W rezultacie otrzymaliśmy wszystko to, za co marka Massive Attack dawała się kochać na albumach wydawanych po debiutanckim „Blue Lines”, wzbogacone dodatkowo o wątki bardziej aktualne. Brakuje tylko Horace Andy’ego.

Umówmy się – „Heligoland” zupełnie kastrował dawne Massive Attack. Ówczesne próby nadania świeżości czyniły ostatnią propozycję Del Naji absolutnie czymś pozbawionym emocji, miałkim, najzwyczajniej nudnym. Na szczęście „Ritual Spirit” znowu charakteryzuje się dawnym, dusznym klimatem, rodem z obskurnych palarni klubów, do których zaglądamy w godzinach nocnych. „Dead Editors” to opener, który od razu zachęca do sprawdzenia pozostałej części płyty – sposób frazowania Manuvy na 2-stepowym, oszczędnym, plemiennym podkładzie wręcz hipnotyzuje, podobnie jak dobierane przez rapera słowa, nawet jeśli momentami zamieniają się w komunały. Odrobinę świeżości wprowadzają także Young Fathers swoimi szamańskimi wokalizami, niestety ciekawej aury tego utworu na pewno nie oddaje pretensjonalny teledysk. Pozostała część EP-ki obfituje w sygnaturowe zabiegi Massive Attack – podskórny, nerwowy puls, gitarowe crescenda czy ciężki bas.

Owszem, nowe wieści z Bristolu nie elektryzują tak bardzo, jak choćby te, które płyną do nas zza oceanu. Podrasowanie brzmienia, za którym szły miliony – to główna zaleta „Ritual Spirit”. Ale ta EP-ka to jednocześnie dobry argument, aby przypomnieć sobie o istnieniu takiego genre jak trip-hop, i bacznie wypatrywać kolejnych posunięć obozu jego najważniejszych współtwórców.

Rafał Krause (23 marca 2016)

Oceny

Piotr Szwed: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Melo
[23 marca 2016]
Masywni się u was poprawili. A co do "Voodoo" z Młodymi Ojcami, najlepszy jest tu ten chory podkład, dla którego właśnie tego słucham. Teledysk zaś ma jedną odstraszającą i obrzydliwą scenę.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także