Tame Impala
Currents
[Modular; 17 lipca 2015]
Na swoich dwóch pierwszych albumach Tame Impala dokonali niemożliwego. W świecie post-Animal Collective udało im się na nowo wymyśleć formułę psychodelicznej piosenki, z jasno zaznaczonym wachlarzem inspiracji i jeszcze wyraźniej zarysowanym stylem. Właściwie z dnia na dzień przejęli pałeczkę towaru eksportowego Australii od obrastającego w tłuszcz Cut Copy i zbudowali niemal jednoznacznie pozytywny elektorat, rozciągający się od wybrednych koneserów-maniaków po zwolenników „proper” klasycznego, żywego grania w rodzaju Noela Gallaghera.
Sęk w tym, że mimo tych ochów i achów nie udało mi się zostać fanem Tame Impala ani przy „Innerspeaker”, ani „Lonerism”. Bardzo ceniłem obie, ale w obu przypadkach zdecydowanie bliżej było do chłodnego podziwu niż ekstatycznego uniesienia. Dlatego fakt, że „Currents” tak szybko zajęło centralne miejsce w moim muzycznym serduszku A.D. 2015 jest dla mnie jednak pewną niespodzianką.
Oczywiście każdy wiedział, że ta płyta będzie świetna. Kevin Parker jest być może geniuszem, na pewno wizjonerem piosenkowej formy, architektem utworów doskonałych formalnie, a jednocześnie rezonujących bardzo prywatnymi emocjami. Ale nikt nie spodziewał się chyba, że „Currents” będzie aż tak wyraźnym zwrotem w kierunku muzyki pop i całego bogactwa, na jakie zezwala jej giętka formuła. O ile w przypadku dwóch poprzedniczek można było język Tame Impala definiować za pomocą kwaśnych gitarowych riffów i lennonowskiego tembru Parkera, tak przy „Currents” główną składową tej muzyki są melodyjne hooki i... falset, którym zaśpiewany jest praktycznie cały materiał. Efektem jest zdecydowanie najbardziej przebojowy zestaw w dziejach projektu; sekwencja hitów mocarniejsza niż w niejednej stacji komercyjnej, która nie przestaje bronić się jako spójna, konsekwentna narracja.
Jaka narracja? By ograniczyć się do wyświechtanego frazesu, „wszystkie najlepsze albumy są o rozstaniach” i tak też jest w przypadku „Currents”. Tytuły w rodzaju „The Less I Know The Better”, „New Person, Same Old Mistakes” czy „Yes I’m Changing” w sumie same opowiadają tę historię. Parker idealnie wchodzi w rolę rozczulającego się nad sobą mięczaka, przy okazji zmiękczającego swój własny głos i muzykę Tame Impala. Większość tej płyty jest zaaranżowana na syntezatorach, wspartych fantastycznymi partiami basu, które przypominają o wyuczonym zawodzie Kevina. I mimo, że Australijczyk nie wyprze się inspiracji Prince’em (soulowy erotyzm „Cause I’m A Man”), Michaelem Jacksonem (zwiewne disco „The Less I Know...” niczym coś z „Off The Wall”) czy Tears For Fears (oczywiste piętno „Everybody Wants To Rule The World” w „The Moment”) to ostatecznie – od pierwszych taktów disco-krautowej odysei „Let It Happen” po medytacyjne outro „New Person…” – mówimy o brzmieniu całkowicie autorskim i współczesnym, które równie dobrze można komentować za pomocą odniesień do aktualnego r’n’b, lo-fi Ariela Pinka czy międzygatunkowych sophisti-wojaży Jorge Elbrechta albo Chaza Bundicka. Lub dopisywać własne adnotacje – jeden z moich ulubionych momentów na tej płycie to powstały tylko w mojej głowie mash-up „Nangs” od wejścia bitu z dośpiewanym samodzielnie, za każdym razem, refrenem „Feels Like We Only Go Backwards” z poprzedniego albumu.
Parker, który dopiero za kilka miesięcy skończy 30 lat, staje się na „Currents” ambasadorem tej części pokolenia młodych songwriterów, której obsesją jest łączenie przystępnej popowej formy z wysublimowaną treścią – zjawiska powoli zagrożonego wyginięciem, które nad wyraz potrzebuje dziś silnej osobowości. Ten album jest tak dobry, ponieważ jego autor zrozumiał, że jego talent wykracza daleko poza stylowego rocka z dwóch poprzednich płyt; że jego język muzyczny jest już na tyle ukształtowany, żeby z powodzeniem zmierzyć się z dowolnymi właściwie inspiracjami, a jego wizja introwertycznego, a zarazem zaraźliwego popu krystalizuje się w postaci bardzo wyrazistych kompozycji. Przepraszam, ale im dłużej żyję z tą płytą, tym bardziej nie mogę przestać pompować tego balonu.
Komentarze
[12 listopada 2015]