Ocena: 7

Steve Hauschildt

Where All Is Fled

Okładka Steve Hauschildt - Where All Is Fled

[Kranky; 25 września 2015]

We have given our hearts away, a sordid boon!

This Sea that bares her bosom to the moon;

The winds that will be howling at all hours,

And are up-gathered now like sleeping flowers;

For this, for everything, we are out of tune.

Cytowany ustęp pochodzi z wiersza „The World Is Too Much With Us” Williama Wordswortha, który dzieli tytuł z jedną z najpiękniejszych kompozycji na najnowszym albumie Steve'a Hauschildta. Nie mam pojęcia, na ile silną inspiracją podczas nagrywania „Where All Is Fled” był tekst Wordswortha, ale wiele mówi on o charakterze tego albumu. Zachwyt nad pięknem odgrywa tutaj szczególną rolę. Hauschildt chce przywrócić należyte miejsce doznaniom estetycznym w bardzo tradycyjnym znaczeniu, łącząc w jedno klasyczną i romantyczną definicję piękna. Imponujący warsztat, harmonijność elementów i precyzyjne wykończenie uzupełnia bowiem ogromny – choć dla wielu pewnie zbyt podniosły i banalny, ale o tym zaraz – ładunek uczuć.

Kosmische uprawiane tu przez Hauschildta ma zupełnie inny wymiar niż na sztandarowym, dedykowanym jednemu instrumentowi „Tragedy & Geometry”. Nie jest to intensywna eksploatacja zdobyczy muzyki syntezatorowej, tylko bogaty zbiór kontemplatywnych obrazów. Hauschildt od zawsze miał dar nadawania syntetycznym dźwiękom ludzkiego charakteru, nawet jego najbardziej strukturalne, popisowo arpeggiowe kompozycje nie powstają wyłącznie według matematycznego wzoru. Nigdy jeszcze jednak nie brzmiały tak ciepło, mimo że dominują wśród nich uczucia nostalgii i melancholii. Mamy tu zupełnie inne proporcje – struktury coraz częściej ustępują fakturom, a agresywniejsze dźwięki wyważonym, mieniącym się całą gamą barw i odcieni. Dostajemy tyle przestrzeni, że można te kompozycje zwiedzać. Więcej tu również subtelnych utworów w rodzaju „Steep Decline”, closera z albumu „Sequitur”. Wspomniane arpeggia, hołdujące Göttschingowi i Schulze'owi, nadal są kluczowe, szczególnie w drugiej części albumu, ale przeplatają się i mieszają z mglistym ambientem (otwierające album „Eyelids Gently Dreaming”, przypominające błogi półsen Stars Of The Lid) oraz melodiami, granymi nawet w pełnym akordzie („Arppegiare”). Krok w stronę przystępności nie przeszkadza jednak Hauschildtowi wciąż pisać wyrafinowanych kompozycji. Taką jest chociażby „Aequus”, wpierw lekka, pozbawiona kręgosłupa i urzekająca imitacją śpiewu ptaków, a za chwilę tętniąca house'owym rytmem. Albo singlowa ”Anesthesia”, z przypływami i odpływami syntezatora, zapewniającymi uczucie beztroskiego dryfowania po taflach dźwięku, co momentalnie ulega somatyzacji. Efekty nie byłyby jednak tak powalające, gdyby nie to, że album jest fantastycznie nagrany. W słuchawkach dzieją się rzeczy olśniewające głębią i szczegółowością.

Nie mam poważnych zarzutów wobec „Where All Is Fled”, ale zdaję sobie sprawę, że przynajmniej dwa aspekty mogą w nim przeszkadzać, o czym zresztą wspominają tu i ówdzie zagraniczni recenzenci. Po pierwsze, album trwa niemal 80 minut i rzeczywiście nie ucierpiałby, gdyby wyciąć z niego kilka mniej angażujących kawałków. Po drugie, wspomniana na początku emocjonalność balansuje na granicy taniości. Hauschildt momentami trochę zbyt łatwo próbuje chwycić nas za serce. Pasaże fortepianu z tytułowego utworu albo smyki w końcówce „In Spite Of Time's Disguise” jednych wzruszą, drugich wręcz odrzucą. Ale warto zrozumieć, że sentymentalność i naiwność są tu chyba koncepcyjne. Hauschildt manifestacyjnie odrzuca chłód, agresję i ironię, które zdominowały dzisiejszą elektronikę. „Where All Is Fled” to kalejdoskop marzeń sennych w starym-nowym stylu, na swój sposób odświeżający new-age'owe duchowość i estetyzm. To album jednocześnie oniryczny i bardzo konkretny, co sprawia, że w wielu miejscach zbliża się do perfekcji pejzażu dźwiękowego.

Karol Paczkowski (4 listopada 2015)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także