Normal Echo
Accidental Forever
[Latarnia, Mansions and Millions; 24 lipca 2015]
Jedną z najmroczniejszych scen „Opowieści wigilijnej” Dickensa jest ta, w której Ebenezer Scrooge obserwuje swój pogrzeb, nie będąc jeszcze świadomym, że to właśnie jego ciało znajduje się w trumnie. Ten niepokojący obraz nawiązuje do pewnego schematu koszmarów. To właśnie w marzeniach sennych często bezradnie przyglądamy się jakimś tragediom, które po chwili okazują się dotyczyć nas samych. To uczucie przeraża, ale umiejętność jego ewokowania za pomocą języka sztuki okazuje się być cennym talentem. Dla pewnej kategorii odbiorców to w końcu źródło perwersyjnej przyjemności. Najprawdopodobniej do tej grupy słuchaczy adresuje swoją twórczość Dawid Szczęsny pod aliasem Normal Echo.
Już niemal dekadę temu Szczęsny stawiał na emocje i nastrojowość, choćby na ambientowym „Unheard Treats”. Tegoroczne „Accidental Forever” zdaje się być totalnym wyklarowaniem brzmienia, które artysta rozbudowywał od lat. Charakteryzuje je przejmujący chłód, choć nie kojarzący się z wiktoriańską Anglią z kart przywołanej na wstępie powieści. Raczej z niewyraźnym odbiciem w witrynie sklepu po zmroku, czarno-białym fotosem lub klatką schodową w bloku, gdzie na suficie dogorywa obnażona żarówka.
Punktem zwrotnym dla tego kierunku była oczywiście współpraca z Bąkowskim (ciężko o niej nie wspominać, zwłaszcza że Niwea zapewniła obu artystom szeroki rozgłos). Najistotniejsza zmiana w aktualnych pracach Szczęsnego (które, biorąc pod uwagę wspomniany kontekst, nie zaskakują) zasadza się na natężeniu barw. O ile poprzednie LP nagrane pod szyldem Normal Echo – „Private Behaviour” – było silnie naznaczone atmosferą utworów Niwei (agresywne, tępe uderzenia perkusji; przybrudzone brzmienie), to najnowsze wydawnictwo charakteryzuje większa autonomiczność. Przejawia się ona w subtelności. Teksty są przez Szczęsnego nie tylko skandowane – gdzieniegdzie pojawia się delikatny śpiew, balansujący na granicy szeptu („Always Ready”). Dźwięk syntezatorów jest tym razem dużo czystszy, momentami zahacza o estetykę stricte popową („Takeover”). Z kolei źródeł uporczywości repetycji na „Accidental Forever” powinniśmy doszukiwać się nie w dynamice, jak bywało do tej pory, ale w wolniejszym tempie (tytułowy utwór mógłby spokojnie znaleźć się na którymś z wczesnych albumów Tylera, The Creatora). Warto jeszcze wspomnieć o tekstach. Słowa nie przyciągają uwagi, ale wzmacniają zimnofalowy smutek warstwy muzycznej. Są proste i spełniają swoją rolę. To znaczy pogłębiają niepokój, lęk oraz wyobcowanie.
Wojciech Bąkowski zapytany niedawno o współpracę ze Szczęsnym, przyznał, że choć podzieliły ich ostatnio niesnaski, to wszystko wskazuje na to, że panowie wkrótce znowu nagrają wspólny materiał. To dobrze się składa. Okazuje się, że pomimo tendencji do wygładzania brzmienia, bohater tej recenzji ma podobne cele, co jego partner z rzeczonego duetu. Ukazanie niepokoju wewnętrznego świata; mikrokosmosu rodem z Prousta. Stworzenie atmosfery, która boli. Jest to jednak ból, do którego chcemy wracać. I to zdaje się być największym atutem „Accidental Forever”.