Ocena: 9

The Twilight Singers

Blackberry Belle

Okładka The Twilight Singers - Blackberry Belle

[One Little Indian; 14 października 2003]

Długą muzyczną drogę przeszedł Greg Dulli od wydanego w 1988 hałaśliwego, garażowego debiutu Afghan Whigs, do wydanego 12 lat później albumu ubocznego wówczas projektu Dullego - Twilight Singers. Każda kolejna płyta rozwijała pomysły z poprzedniej, wzbogacała surowe z początku brzmienie nowymi instrumentami. Pierwsza płyta TS to nowatorski w muzyce Dullego eksperyment z brzmieniami tanecznymi rodem z angielskiego Hull (współpraca z duetem Fila Brazilia). Tym bardziej intrygowało, w którą stronę będzie ewoluować muzyka Twilight na nowej płycie. Tymczasem znakomita skądinąd wersja Fat City na płycie Muggsa Dust sugerowała brak rewolucji. Równie znakomite 3 utwory na rzuconej na pożarcie wygłodniałym fanom epce Black Is The Color Of My True Love's Hair były jeszcze bardziej zaskakujące. Utwór tytułowy nawiązuje do chlubnej tradycji coverów z czasów Afghan Whigs, które brzmią jak autorskie dzieła Dullego. Natomiast Domani zarówno w warstwie melodii jak i instrumentalnie przynosi skojarzenia z Faded, czyli jeszcze z przedostatnią płytą Afghan Whigs! Nowinką jeśli chodzi o brzmienie w Son of the Morning Star jest melotron, co powoduje że ten taneczny w gruncie rzeczy utwór zabrzmiał w końcówce nieco staroświecko (co wcale ujmy mu nie przynosi). Po serii takich utworów poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko...

Śpieszę donieść, że Greg zaspokoił moje i zdaje się większości fanów oczekiwania. Być może nawet paradoksalnie ten album bardziej przypadnie do gustu starym fanom Afghan Whigs niż ludziom, którzy poznali twórczość Dulli'ego po ostrym promowaniu w Trójkowym Ekspresie pierwszej płyty Twilight Singers. Bo też tak naprawdę to mogłaby być kolejna płyta Afghan Whigs. Co z tego że nie ma pozostałych członków zespołu, skoro i tak wiadomo, że zespół w którym jest Dulii jest zespołem Dullego. Imponująco może wygląda lista 25 osób występujących na płycie, ale nie oszukujmy się, tym razem jedynym istotnym partnerem artystycznym Grega jest niejaki Mark Lanegan, którego głos ozdabia zamykający Blackberry Belle utwór No9. A sama zawartość płyty?? Na początek bracia bliźniacy - Martin Eden i Esta Noche ujmują melodią i melancholijnym klimatem. Singlowe Teenage Wristband i The Killer (pierwszy "zwyczajny" singielek w historii TS) przypominają mi odpowiednio The Twilite Kid i Crazy z poprzednich płyt Dulli'ego. I co z tego?? Ano nic, to znakomite utwory i jakiekolwiek skojarzenia tego nie zmienią. Pomiędzy nimi uroczy, wyciszony, choć pulsujący w tle tanecznym rytmem St. Gregory. Po tym dośc melancholijnym początku zaczyna się żywsza część płyty (czyż nie powinno być na odwrót?). Słuchając Decatur St mam znów wrażenie, że coś podobnego już słyszałem. No tak - był sobie na debiucie TS The Last Temptation...Zarówno w Decatur St. jak i Papillon ładnie w tle pobrzmiewa melotron, i chyba on będzie punktem odniesienia nowego brzmienia Twilight Singers. Follow Me Down to jak dla mnie zdecydowanie najsłabszy punkt tej płyty - balladka wybrzmiewająca bez większego echa. Fat City(Slight Return) jest mniej przebojowy niż w wersji na płycie Muggsa, co właściwie dobrze oddaje cały album, który po niewielkich zabiegach brzmieniowych mógłby brzmieć o wiele bardziej komercyjnie (co nie znaczy - lepiej). Charakterystyczny motyw fortepianowy jest schowany gdzieś w głębi - i już właściwie powstała inna piosenka. Feathers to kolejny przykład, że przeznaczeniem Grega było urodzić się Murzynką. A na zakończenie kołysanka z głębokim basem Marka Lanegana - dawno temu porównując chrypki Toma Waitsa i Roda Stewarta Igor Stefanowicz w Tylko Rocku użył do tego silnika odpowiednio Chevroleta i Trabanta, teraz niestety podobna analogia nasuwa się słuchając obok siebie głosów Marka i Grega. Ale to mimo wszystko bardzo ładna piosenka...

Chwila próby zachowania obiektywizmu. Adres www.lucifer.com mógł się wziąśc na stronie Grega nieprzypadkowo. To chyba pakt z diabłem spowodował, że ta płyta będąca w gruncie rzeczy sprytną mieszanką najlepszych dźwięków z poprzednich płyt brzmi tak dobrze. O zbyt niekiedy oczywistych nawiązaniach niektórych utworów już napisałem... Wiwatujący tłum w Feathers - czyżby Gregowi ciążył brak popularności?..."Go for a ride" - to ulubiona fraza Dulli'ego, kto policzy w ilu utworach się pojawiła tym razem?? No i to nieszczęsne Follow Me Down, to nie jest zły utwór, ale można by zastąpić go takim Wicked, które ukazało się wyłącznie... na płytce dołączonej do bliżej mi nieznanego pisemka w limitowanym nakładzie 777 egzemplarzy. No dobra, starczy czepiania się.

Trudno ocenić z tak krótkiej perspektywy czasowej tą płytę. Moje ulubione płyty Afghan Whigs "docierały" do mnie po kilku miesiącach słuchania, ta spodobała mi się już za pierwszym przesłuchaniem. Czy będę do niej wracał za kilka lat, tak jak teraz wracam do Congregation czy Black Love? Może tak, może nie, na razie wiem, że to będzie jedna z moich płyt roku.

Afghan (20 października 2003)

Oceny

Piotr Szwed: 9/10
Artur Kiela: 8/10
Kasia Wolanin: 8/10
Przemysław Nowak: 8/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Piotr Wojdat: 6/10
Średnia z 27 ocen: 8,51/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także