Jamie xx
In Colour
[Young Turks; 1 czerwca 2015]
Niemal dokładnie rok temu wychwalałem na łamach Screenagers „Girl”, wypuszczony do spółki ze „Sleep Sound” pierwszy zwiastujący niniejszy materiał singiel Smitha. Dwanaście miesięcy szybko minęło, mamy już kolejne lato (abstrahując od kalendarza i sugerując się ostatnimi upałami), a Brytyjczyk dorobił się zapowiadanego solowego długograju. Długograju opartego przez niego w dużej mierze na samplach (co, gdzie i jak, możecie sprawdzić tutaj), które następnie poddał on skrzętnej autorskiej obróbce, zanurzając je we własnej muzycznej wrażliwości. Tym samym, mimo wykorzystania zróżnicowanych stylistycznie fragmentów m.in. z lat pięćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, krążek brzmi bardzo współcześnie, łącząc imprezowy sznyt z melancholijnymi naleciałościami.
Oprócz wspomnianego już „Girl” rewelacyjnie prezentuje się „Loud Places” (ten wjazd perkusji z drugiego planu w 0:54!) z usytuowaną jako refren uwspółcześnioną ścieżką z „Could Heaven Ever Be Like This” Idrisa Muhammada. Duże wrażenie, głównie ze względu na chwilowe zawieszenie mojej niechęci do dancehallu (dobry żart o reggae można powtarzać w nieskończoność) wywiera też „I Know There's Gonna Be (Good Times)”, które zdążyłem już chyba zapętlić z kilkanaście razy. Osobna historia to „Stranger In A Room” z gościnnym udziałem Olivera Sima, wywołujące luźne skojarzenie tego, jak mogłyby brzmieć „Fuck U” Archive czy „Spanish Sahara” Foals, gdyby otulić je subtelną, minimalistyczną elektroniczną otoczką. Wyszło też w końcu Brytyjczykowi kilka innych odprężających (trochę do tańca, trochę do zamyślenia się) tracków, z „The Rest Is Noise” (przy okazji, polecam świetną książkę Alexa Rossa o takim samym tytule) i „SeeSaw” na czele.
I wszystko byłoby pięknie, ale niestety, są tu też utwory, które nawet średnio rozgarnięty jeśli chodzi o nutki i ich współbrzmienia odbiorca byłby w stanie, przy elementarnym zmyśle muzycznym i równie elementarnej znajomości dowolnego z programów do tworzenia muzyki, nagrać własnym sumptem. Mam na myśli zwłaszcza toporne „Obvs”. Sam jakiś czas temu bawiłem się (pasuje nawet bliski Jamiemu kontekst inspiracji czyimiś nagraniami) amatorsko w takie niezobowiązujące dźwiękowe szkice, więc na próby robienia słuchaczy w bambuko wyłącznie staranną produkcją jestem ostatnio nieco przeczulony. Do niechlubnego grona wypełniaczy włączyłbym również bazujące niemal wyłącznie na arpeggiach i przejściach głośno-cicho oraz, ponadto, na denerwujących „spiczach”, „Hold Tight”, wrzucone tu trochę bez sensu interludium, czyli „Just Saying”, a także „Gosh”, z psującymi jakąkolwiek przyjemność z odsłuchu wtrętami mówionymi i zyskujące odrobinkę dopiero wraz z radosnym wejściem syntezatora po ponad dwóch minutach.
Nie ma jednak co narzekać. Jamie zdał egzamin i dowiódł, że poza DJ-ką i statusem „gościa od chwytliwych singli” potrafi też podporządkować przebojowość spójnej albumowej wizji. Dlatego też, mimo że większość redakcji optowała raczej za szóstką, uparłem się przy siódemce. Inna sprawa, że z lekkim niesmakiem pozostaje przyglądać się ostatnim poczynaniom hype'ującego rozpaczliwie konkretne płyty pitchforka – 9.3 (sic!) dla tego longplaya to kolejny już i chyba ostateczny dowód na to, że opiniotwórcza redakcja ostatecznie zatraciła kontakt z rzeczywistością (ot, tyle samo dostał tam niedawno za nieporównywalnie ważniejszą płytę niejaki Kendrick Lamar). Nie zmienia to oczywiście faktu, że zapoznać się z „In Colour”, zwłaszcza dla tych kilku podkreślonych w tekście momentów, jak najbardziej, hehe, warto.
Komentarze
[26 października 2015]
[24 października 2015]
[12 czerwca 2015]
[11 czerwca 2015]
[10 czerwca 2015]
[10 czerwca 2015]
tam już od dawna nie ma nic interesującego. ale jak dla mnie płyta na bardzo mocne 8.