Ocena: 8

Alameda 5

Duch Tornada

Okładka Alameda 5 - Duch Tornada

[Instant Classic/Milieu L'Acephale; 11 maja 2015]

Przyszłość

Autorzy science-fiction snują opowieści o przyszłości, rozwoju technologicznym i zmianach cywilizacyjnych w podobnym duchu, ale w niejednorodny sposób. Podstawowa różnica polega na punkcie odniesienia. Można tworzyć wizję bardzo odległych czasów, osadzając akcję na Ziemi drastycznie zmienionej, stechnicyzowanej do granic możliwości, jak na przykład w cyberpunku. Można też wprowadzać nieznaczne zmiany, pozostawiając element futurystyczny w tle, jako ideę, znak czasów. Takie coś możemy oglądać chociażby w „Kontakcie” na podstawie książki entuzjasty kosmicznego życia Carla Sagana. Są też wizje apokaliptyczne, gdzie przyszłość nie jest wcale naznaczona rozwojem, lecz regresem, jak w „Drodze” McCarthy'ego czy „Mad Maxie” Millera. Wreszcie, twórcy tacy jak Philip K. Dick osadzali swoje utwory w nieodległej przyszłości, gdzie dwudziestowieczne realia stykały się z artefaktami nowoczesności, wtedy jeszcze nieznanej. I nieznanej nierzadko do dziś. Ta ostatnia kategoria, choć ryzykowna, wydaje się najbardziej efektowna, bo miesza perspektywy, zestawiając dzisiejsze problemy i nadzieje z lękami, które przychodzą z osobliwością. Planem Alamedy 5 było oddać w muzyce różne inspiracje fantastycznonaukowe. Czy się im udało? Przypomnijmy, że mówimy tutaj o muzykach posiadających naprawdę sporą wyobraźnię.

Przeszłość

Alameda zrobiła u nas nie lada furorę jeszcze jako trio, w 2013 roku, kiedy album „Późne Królestwo” z dziewiątką wylądował w pierwszej piątce podsumowania rocznego. Zachwyciła nas w nim kondensacja inspiracji i skrajnych brzmień w muzyce niemal intuicyjnej, porażającej emocjami. „Późne królestwo” – nagrywane w większości w trzyosobowym składzie – było siłą rzeczy albumem stricte rockowym, wyciskającym ile się da z konwencji, a także pochwałą korzennej psychodelii. Spore ilości pogłosów, brzmienia akustyczne i trąbka, która okrasiła jeden z segmentów utworu tytułowego, dodały muzyce magii. To jednak historia, bo jak widać Alameda jest teraz kwintetem. Zostali Ziołek i Zieliński, odszedł bębniarz Tomasz Popowski, ale na jego miejscu pojawili się aż dwaj eksperci od instrumentów perkusyjnych, Jacek Buhl i Rafał Iwański, który wraz z Ziołkiem wydał już w tym roku album pod szyldem Kapital. Podstawowy skład dopełnia Łukasz Jędrzejczak na klawiszach. Ale to nie wszystko, bo są też gościnne udziały, chociażby Radka Dziubka znanego z projektu Dwutysięczny czy Wojciecha Jachny znów na trąbce.

Teraźniejszość

Różnicę słychać od razu, bo to zdecydowanie bardziej przestrzenny materiał, niż „Późne królestwo”. Impresyjny, instrumentalny, niemal pozbawiony rockowej dramaturgii. Bliżej drugiemu wcieleniu Alamedy do rozimprowizowanego Innercity Ensemble. Koncepcja rozwoju utworów oparta jest raczej na rozwidlaniu ścieżek, nie gwałtownych zmianach dynamiki, które czyniły „Późne królestwo” tak ekstremalnym doznaniem. Tutaj pasjonujący jest za to trans. Rytm może być niczym rzęsisty deszcz, jak w utworze tytułowym, może też przybrać formę gwiezdnej pulsacji vide „Jesteśmy żywymi korzeniami anten”. Sukces Alamedy polega też w dużej mierze na umiejętnym stapianiu stylistyk, bez zamykania poszczególnych utworów w ramach stricte elektroniki czy post-rocka. Przejścia między kawałkami są niemal niezauważalne, a muzycy każdy utwór z osobna potrafią wciąż na nowo ożywiać i transformować w najmniej spodziewanym momencie. Oczywiście zespół nie jest gołosłowny i metafora ducha tornada zostaje odzwierciedlona w dźwiękach. Dla przypomnienia: duchem tornada jest, według cytowanego w książeczce do płyty Williama Burroughsa, Kotojeleń – żywioł chaosu. „Jest duchem totalnej rewolucji i totalnej zmiany”. Zawieruchy pełne jazzowych i rockowych wyładowań jak „Tzimitzum IV” czy nawiedzone quasi-piosenki „Sierść płomienia” i „Zapach mózgu” to typowe pejzaże odrealnionych światów, w których rządzi nieujarzmiony żywioł. Świadome musiało być równieżczęste wykorzystanie muzyki elektroakustycznej, która już w nagraniach Studia Eksperymentalnego udowodniła, jak świetnie sprawdza się w udźwiękowianiu fantastyki naukowej. Szczególnie tej o korzeniu metafizycznym. Science-fiction jest tu więc mocno Burroughsowskie. Opiera się głównie na tajemnicy, pradawnym siłach, które są nagle uwalniane i przytłaczają umysły zamkniętych w swoich czasach ludzi. Esencją sci-fi jest ta właśnie perspektywa – obietnica czegoś nowego, obietnica całkowitej zmiany wyobrażenia o świecie, która niesie ze sobą skrajne konsekwencje. Zarówno więc fascynację i nadzieję, jak i strach oraz zagubienie. Kosmiczno-organiczna muzyka Alamedy idealnie odzwierciedla ten stan. Opiera się zarówno na marzeniach o futuryzmie jak i na wczuwaniu się w prymitywne żywioły natury. To także muzyka, która otwiera wyobraźnię każdemu, kto choć raz w swoim życiu śnił o podboju kosmosu.

Michał Weicher (25 maja 2015)

Oceny

Michał Pudło: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Średnia z 2 ocen: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: 123456789
[25 maja 2015]
kolejna recenzja przeklejająca niemalże tekst promo z dodatkiem drętwych historii o rotacji składów/wcześniejszych płytach. wszyscy to wiedzą.
szkoda bo akurat alamedki zasługują na bardziej wyczerpujące opracowania.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także