The Zephyrs
A Year To The Day
[Southpaw; 2 września 2003]
The Zephyrs. Nazwa nie wróży niczego nadzwyczajnego. Ot, kolejny zespół nowej fali garażowego rocka, wpisujący się w schemat The -s. W dodatku prawdopodobnie mało oryginalny. Czy warto w ogóle poświęcać mu uwagę? Szczerze w to wątpiłem... Jednak jeszcze zanim poszukałem więcej informacji na temat zespołu, postanowiłem jednak przesłuchać tę płytę. I co się okazało? Przede wszystkim to, że próba przedwczesnego wpasowania kapeli na półce obok The Stokes, The Hives czy The Vines okazała się poważną pomyłką. Nastawiony na kolejną porcję łomotu rodem z manchesterskiego lub londyńskiego garażu włączyłem sprzęt grający. Przyjąłem wygodną pozycję do zarzucenia zapuszczoną czupryną i... hmm... No i gdzie ten gitarowy hałas?
Otóż - nie ma go i nie będzie, przynajmniej nie na tej płycie. Nie powiem, zaskoczenie walczyło we mnie z ciekawością. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a podobno w Internecie mieszka szatan (przeniósł się z Wildy?), więc tam zacząłem poszukiwania (w Internecie, nie na Wildzie - na to drugie było już za późno). No i kilka rzeczy udało mi się znaleźć. Na przykład to, że zespół pochodzi z Edynburga. "A Year To The Day" to już jego trzeci album. Muzyka którą gra określana jest mianem alternative coutry... Stop. Tutaj należy na chwilę się zatrzymać. Co właściwie oznacza ten termin i czy rzeczywiście pasuje do muzyki The Zephyrs? Przyznaję otwarcie, że na country się nie znam, bo tego gatunku nie lubię. Ciężko mi natomiast na "A Year To The Day" znaleźć elementy tego stylu. Może poza charakterystyczną akustyczną gitarką, która wzbogaca brzmienie płyty, ale to przecież nie może być mianownikiem dla tak daleko idącego porównania. Pozostańmy zatem przy niepodważalnych faktach o pochodzeniu i dyskografii zespołu, a całą historię o alternative country potraktujmy jako kiepski żart.
Właściwie ciężko jednym słowem określić, jaki rodzaj muzyki grają Zefiry. Z jednej strony całość mieści się w granicach post rocka. Przykładowo "Lacuna Head" mógłby spokojnie otwierać płytę Mogwai, i nikt by się nie połapał w oszustwie. Z drugiej jednak strony, muzyka na "A Year To The Day" uderza także w zupełnie inne struny wrażliwości. Jest bardziej melodyjna, stonowana. Gitary są delikatne, akustyczne, wokal przyjemny, w niektórych utworach wspomaga go głos kobiecy. Do tego cała gama instrumentów muzycznych - bogate sekcje dęte i smyczkowe (duet Caroline Evans, Peter Harvey, grający wcześniej ze Snow Patrol), dwunastostrunowa gitara, pianino, organy (a na nich Barry Burns, znany ze współpracy z Arab Strap i Mogwai). Takie właśnie środki przekazu wybrały sobie Zefiry aby opowiedzieć nam swoją historię. Historię, która potrafi urzec, ale wysłuchana w nieodpowiednim momencie także znudzić. Nieco monotonną, ale właśnie w swojej prostocie piękną. Najlepiej wysłuchać jej w całości, bo dopiero wtedy dociera do nas pełnia przekazu artystów, choć pojedyncze fragmenty też robią niesamowite wrażenie. Na przykład "Stand Round Hold Hands" - najsmutniejszy moment na płycie, idealny utwór dla wszystkich ze złamanym sercem, albo "One year many mistakes" - z kolei dość pogodny utwór w nieco szybszym tempie. Zdecydowanie jednak zamysł koncepcyjny zakładał traktowanie albumu jako całości. Wtedy wypada on najciekawiej i najspójniej. To niewiele ponad czterdzieści minut łagodnie brzmiącej muzyki, delikatnego post rocka opartego na instrumentalnych balladach. Do tego w znakomitym wydaniu...
Płyta może stanowić miłą odmianę dla wszystkich poszukujących nowych zjawisk w dzisiejszej muzyce. Wprowadza bardzo przyjemny, spokojny nastrój, trochę senny, trochę sentymentalny. Oczywiście nie można po niej za dużo oczekiwać, arcydziełem z pewnością nie jest. Ale teraz, kiedy wieczory robią się coraz dłuższe i coraz mroźniejsze, będzie na pewno sporo okazji, żeby spędzić czas przy muzyce The Zephyrs. Delikatne światło, cichutko ustawiona wieża... Efekt murowany...