Ocena: 6

Modest Mouse

Strangers To Ourselves

Okładka Modest Mouse - Strangers To Ourselves

[Epic; 17 marca 2015]

Na album Amerykanów czekaliśmy długo, ale recenzja będzie krótka. Powód jest prosty: nie dzieje się tu za dużo. Nie ma mowy o rewolucji. Nie pojawia się żadna nowa droga dla muzyki grupy. Można mówić tylko i wyłącznie o recyklingu. A z nim jest tak, że raz wychodzi lepiej, a raz gorzej.

Jest kilka naprawdę dobrych, pasjonujących wręcz kawałków, które powinny zadowolić wszystkich, którzy wciąż czekają na echa „Lonesome Crowded West” i „Moon & Antarctica”. Taki jest chociażby dystopiczny w klimacie, długi, powoli się rozwijający i pełen pasaży instrumentalnych „The Ground Walks, With Time In A Box”. Najlepszy w zestawie jest zaś moim zdaniem eksplodujący gitarowymi fajerwerkami i opętańczym wokalem „The Tortoise And The Tourist”. Brock pojawia się tu też w świetnej formie tekściarskiej, snując metafizyczne rozważania w charakterystyczny dla siebie proroczy sposób. Pod względem lirycznym jest zresztą na całym albumie całkiem nieźle. Wiele utworów traktuje o zagładzie Ziemi – szczególnie o roli człowieka w tym procesie. Symboliczne treści na moment nikną, kiedy wchodzi wzruszające „Anselm” – rozliczenie Brocka ze śmiercią brata.

Również w popowej odsłonie zespół łapie propsy, bo „Coyotes” to niezwykle urokliwa ballada opakowana w podniosłą, ale nie uderzającą w patetyczne tony aranżację, lepsza pod tym względem niż „Little Motel” z poprzedniego wydawnictwa grupy. Pozostając przy podniosłej atmosferze, warto wspomnieć też o zamykającym tracklistę „Of Course We Know”, w którego mglistym brzmieniu zamajaczyło mi przez moment Sigur Ros, czego w życiu bym się nie spodziewał. Tak samo też niestety nie spodziewałem się usłyszeć tu najsłabszych w dorobku Amerykanów utworów. Są tu rzeczy mdłe, niczym się nie wyróżniające jak „Wicked Campain” czy „The Best Room”. Reprezentują one niezbyt udany recykling ostatniego albumu. Są też koszmarki w stylu groteskowego „Sugar Boats”, czy absolutnie kuriozalnego „Pistol”, o którego walorach pisałem już szerzej na blogu.

Głównym problemem albumu jest więc brak spójności. Utwory z potencjałem mieszają się z tymi, którym najzwyczajniej w świecie brakuje polotu. Cierpi na tym dramaturgia – między poszczególnymi piosenkami nie tworzy się napięcie. A z tego przecież kiedyś Modest Mouse słynęło. Zastanawiałem się, czy dać ocenę 6 czy 7. Pojawił się dylemat, czy przeciętna płyta geniusza powinna być oceniana tak samo jak naprawdę dobre albumy młokosów? Geniusz przebłyskuje na „Strangers To Ourselves” i ratuje krążek przed banałem, ale nie czyni go przez to ważnym dla 2015 roku. Postawiłem więc ostatecznie na niższą notę. W przeciwieństwie do coraz bardziej negatywnych opinii na temat powrotu Blur, powiem za to na koniec: Dzięki Isaac i spółka, że znowu jesteście!

Michał Weicher (31 marca 2015)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 5/10
Średnia z 1 oceny: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: pszemcio
[1 kwietnia 2015]
Lampshades On Fire to zdaje sie autoplagiat
Gość: pszemcio
[1 kwietnia 2015]
Świat chce zapomniec o Pistol
Gość: kuba a nzlg
[1 kwietnia 2015]
Świat potrzebuje mashupu "Lampshades On Fire" z "Jesteś zajebista" Weekendu.
Gość: pszemcio
[1 kwietnia 2015]
To jest bardzo smutny album; smutne są takie mielizny jak tutaj. Nieraz świetne albumy dostają ocenę 6, a temu czemus chcielibyści dac nawet 7. Fanostwo bywa okrutne
Gość: MM fan
[31 marca 2015]
Wiem, że ciężko wyjść ze skóry "fanowskiej", ale kurde zrobię to i rzeknę, że za łagodna Wasza recenzja. Takiego gniota po 8 latach się nie spodziewałem. Zero dawnej intensywności, prawie zero porywających od początku do końca utworów ("The Ground Walks, With Time In A Box” to jedyny wyjątek), kilka fajnych momentów. Może teksty są ok, ale gdzie esencja MM, czyli muzyka...?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także