Ocena: 7

Nzʉmbe

Titubeo

Okładka Nzʉmbe - Titubeo

[Organized Music; 13 lutego 2015]

Czasem warto wydostać się ze strefy komfortu. Słuchamy gitar, rapu, rytmów, mainstreamu, podziemia – wszystko dostępne na zawołanie w serwisie streamingowym. Gdy w umysł wkradają się nuda i przewidywalność, łatwo o znieczulenie, o mechaniczne zaliczanie kolejnych płyt. W takich sytuacjach szukam wybawienia w „muzyce pogranicza”. Nzʉmbe, projekt niewielki i nieznany, był moją marcową odtrutką. Ale żarty na bok, spójrzcie wpierw na okładkę! Szyderczo wykrzywiony, rzeźbiony w kamieniu kozioł o bezgranicznie pustym spojrzeniu, niepokojący seledynowy półcień i cytrynowa poświata – to nie jest zapowiedź słodkiego twee popu. To raczej ostrzeżenie albo odpowiednie, szyte na miarę wprowadzenie do muzyki.

„Titubeo” (tł. „wahanie”) jest drugą odsłoną projektu Miguela Prado, galicyjskiego eksperymentatora, znanego szerzej (ironia) ze współpracy z Michaelem Pisaro. Drugą i chyba jedyną dostępną odsłoną, bowiem pierwszy odcinek serii, „La labor de lo inhumano”, wydany został w formie nietypowego fonograficznego cylindra w nakładzie 10 sztuk (!). Miewam czasem obawy, że „Titubeo” może spotkać podobny los (tak zwane zapomnienie), mimo że wytwórnia wydała go w nakładzie 250 sztuk („wielki mi progres”, powiecie).

Dobrze, a zatem czym jest „Titubeo”? Według samego Prado: cyklem „nowoczesnych barokowych pieśni miłosnych”. Z przełożeniem może nie języka, ale intencji i pewnej charakterystyki na nowoczesną formę. I tego możemy się trzymać w trakcie opisu. Jak powszechnie wiadomo (a może nie), utwory Monteverdiego, Purcella, czy Gastoldiego podlegały sztywnym regułom harmonii, przy czym, na zasadzie kontrastu, wyzwalały się z tych ograniczeń nadekspresją wokalną i miłosną tematyką. Ten emocjonalny negliż z pewnością pociąga Miguela Prado, skoro w ramach „Titubeo” uporczywie odwołuje się do tej cechy. Jego wokal jest surowy i bezbronny, wyzbyty barokowych ozdobników, często bardzo przetworzony elektronicznie. Fantastycznie działa to w „Ano Solar” i otwierającym płytę „Serpientes Y Escaleras”, gdzie modulowane echa tworzą szczątki czegoś, co kiedyś mogło być madrygałem. Z kolei „Segare La Ragazza”, zbudowany na nieustępliwie dudniącym basie i „Mascara de Ocelote”, oparty na chaotycznej perkusji, chyba najlepiej oddają atmosferę projektu. Nowe pieśni barokowe, którym akompaniują drony, trzaski, błąkające się partie gitary i tumult elektroniki, są pokłosiem XXI-wiecznych muzycznych eksperymentów. Piosenki miłosne dla wymagających dźwiękonautów. Miłość w czasach vaporwave’u.

Spotykałem się z umiejętnościami Prado już kilkukrotnie, nigdy jednak nie słyszałem tak obłędnych efektów. Gdy pracował nad projektami partyturowymi czy field recordingiem, nigdy nie wkraczał na pierwszy plan. Tym razem możemy wręcz mianować go tytułem singer/songwritera. Każda z siedmiu pieśni jest swoistym labiryntem i zagadką. Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, czy koncept Prado został zrealizowany. Czy Monteverdi byłby z niego dumny. Ale może na tym polega muzyka eksperymentalna – że koncept nie musi być jednoznacznym „sukcesem”. Ważne, że zaistniał i niesie ze sobą nową ideę. Mogę jedynie stwierdzić, że słucham tych siedmiu elektronicznych piosenek z wypiekami na twarzy (mimo że ni w ząb nie rozumiem hiszpańskiego). To inteligentnie pomyślane całości, których kompulsywne odtwarzanie może wprowadzić w stan hipnozy.

Michał Pudło (24 marca 2015)

Oceny

Michał Pudło: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także