Syny
Orient
[Latarnia Records; 19 lutego 2015]
Bardzo ciekawa dyskusja na temat debiutu duetu Syny odbyła się na łamach M/I. Zbiorowa analiza projektu przynosi wiele skrajnie subiektywnych opinii, wśród których pojawiają się próby znalezienia odpowiedniej etykietki ich stylu, wytykanie Piernikowskiemu braku credibility, jak i głosy osób, które nie zrozumiały o co kaman. Nie jest to więc łatwa sprawa z tymi Synami skurwysynami i nie zamierzam szukać jakiejś jasnej definicji tego, co znajduje się na „Oriencie”. Wolę skupić się na wrażeniach z płyty, która psuje dobre samopoczucie szufladkujących wszystko krytyków.
Po pierwsze więc: RAP. Styl Piernikowskiego na albumie przypomina leniwe rapsy Wojciecha Bąkowskiego (temat retardowego rapu znów wraca), ale jest bardziej wielopoziomowy. Tam, gdzie Bąkowski jako autor tekstów jest bricoulerem różnych wyrwanych z kontekstu haseł z blokowisk i konsumpcyjnego społeczeństwa, tam Piernikowski operując na rapowych kliszach, prymitywizując swój styl, tworzy dość abstrakcyjną, ale typowo hiphopową narrację. Teksty można odbierać jako typową relację z blokowisk, tyle że zapodaną w odrealnionej i upiornej poetyce. Mamy tu zarówno rozliczenie z konkurencją („J.O.R.T.”), rozkminy natury najbardziej osobistej („Supeł”), parę słów o najmniejszej komórce społecznej („WSR”), a nawet opis świata ludzi starszych („Babcia”). Wszystko mało oczywiste, zdania urywane i popsute. Zarzuty o „retardyzację” nawijki mają jakieś podstawy, ale osobiście odbieram tę manierę jako atut, dodający materiałowi unikalnego klimatu. Trzeba po prostu przyjąć tę obleśną stylistykę i nie zrażać się do niej przy pierwszych kontaktach. Pod spodem bowiem dzieje się naprawdę wiele.
Po drugie: MUZYKA. 1988 a.k.a. Etamski stwarza tu niezwykle spójną tkankę dźwiękową. Pierwsze wrażenia po odsłuchu „Hitykamienie” w zeszłym roku miałem takie, że to zajebisty oldschool na podkładzie. Surowe, brudne ścieżki idealnie lepią się do równie niechlujnego głosu Piernikowskiego. Aura zepsucia, glitchy, trzasków, rozwalania się ścieżek w najmniej spodziewanych momentach, to znak firmowy Synów. Lata dziewięćdziesiąte w stylu RZA są przez 1988 umiejętnie łączone ze współczesnymi elektronicznymi brzmieniami, dzięki czemu taki „Udar” w końcówce przypomina kipiące industrial techno. Rewelacyjnie wypada „Smutnysyn” z ciężkimi, złowieszczymi syntezatorami, a także paranoiczny bit „Supła”. Warto też dodać, że Piernikowski popisał się na albumie nie tylko słowem, ale wspomagał podkłady synthami.
Syny są bezkompromisowym projektem, przerysowanym i szczerym jednocześnie. Nie da się przejść obojętnie obok ich produkcji, która prowokuje do stawiania się po jednej albo po drugiej stronie barykady. Stąd też zrozumiałe są tak skrajne opinie i bezradność w znalezieniu odpowiednich kontekstów. Rap i muzyka, czyli podstawowe elementy są na tyle dobre i spójne, że inne kwestie stają się mniej ważne. Sami autorzy podchodzą do swojego projektu z dystansem. Świetnie obrazuje to fragment „Heavy”, gdzie Piernikowski zwraca się do 88 słowami „W chuj żeś spakował tych kabli / Po co? / Ludzie i tak nie skumają”. Patrząc na twórczość wspomnianego Bąkowskiego, który po Niwei przedstawił nam dwa dużo bardziej radykalne solowe albumy, z których ten pierwszy był minimalistyczny do bólu, drugi zaś abstrakcyjny, jestem niezmiernie ciekaw, w jakim kierunku pójdą panowie z Synów. Potrzeba nam takich artystów. Nieważne, czy są true czy nie mieszczą się nigdzie.
Komentarze
[12 marca 2015]
[12 marca 2015]
ja się jaram bezgranicznie
[12 marca 2015]
Jeż jest dźgany z wielu stron, więc coś jest na rzeczy, więc faktycznie chyba trzeba się jarać. Ja się tlę.
[12 marca 2015]
[12 marca 2015]
http://fuckyouhipsters.blogspot.com/2015/03/czynniki-pierwsze-syny-orient.html
[12 marca 2015]
Bezdyskusyjny jest poziom beatów - dodajmy, że podział niekoniecznie musi być klarowny na 1988's beaty i Piernikowski's synthy i rapsy. Mówią o tym same Syny na fb, zresztą nie ma to znaczenia - firmują to nazwą zbiorczą, nie wybiórczą. Brzmi to rewelacyjnie, a jeszcze lepiej na żywo.
W kwestii rapu - cóż, dyskusja na M/I, jak i większość innych "Orientu" się tyczących, nie dotyka tego, co moim zdaniem jest jednak istotą problemu. Piernikowski zdaje się uciekać od niezbyt powszechnie przyszytej mu łatki polskiego B-Reala. Eksperymentuje z głosem, szuka innego flow, jest pod mocnym wpływem Bąkowskiego (mówię to, bo sam to przyznał w wywiadzie dla bodaj Red Bull Academy, nie dlatego, że to słychać - bo słychać). W przypadku pierwszej solówki i Synów właśnie - to jednak regres. Skrótowe formy nijak dźwigają gawędziarski talent świnoujskiego poznaniaka. To, co w NP było jego największą siłą zostało tu poobcinane brutalnie jak taśmy cutami w synowskich beatach. Proszę porównać "Babcię" do "Poduszkowca" z płyty "NP", jednego zresztą najlepszych wg mnie tekstów w ogóle. To, co kiedyś wyczerpywało temat, bawiąc jednocześnie oryginalnością, kompletnością i żartem, dziś brzmi jak sztuczna konwencja, nieprzesadnie zresztą przekonująca. Takich przykładów jest więcej, wystarczy wrócić do dwóch ostatnich, kapitalnych zresztą płyt Napszykłat - wciąż nie dość docenionych na polskim rynku.
Konkluzja? Nie oczekiwałbym od Synów wariacji na temat NP z beatami bardziej konwencjonalnymi. Jednak eksperyment, który tutaj podjęto (bo styl przyjęty a nienaturalny jest tu raczej konwencją) niespecjalnie się udał. Nie to, żeby Synów miało nie być, ale może podjęte na poważnie wyzwanie, stawiające w końcu Piernika w roli rapera z krwi i kości - bez piskliwości B-Reala, ale też bez piętna Bąkowskiego - przyniosło by nam prawdziwie udany album, który dzięki takim narzędziom sam w sobie byłby eksperymentem?
Póki co, pozostaje śledzić też ścieżkę solową Roberta, bo tu jest ogień: https://www.youtube.com/watch?v=IWftW_Cvlow