Ocena: 7

Baaba

EasterChristmas

Okładka Baaba - EasterChristmas

[Lado ABC; 18 listopada 2014]

Czas płynie szybko i, jak wiemy, odmienia losy wielu kapel. Na szczęście jednak niektóre rzeczy pozostają niezmienne. Baabie nadal przewodzi niezastąpiony Bartosz Weber, w saksofon dmie Tomasz Duda, za bas odpowiada zwariowany umysł Piotra Zabrodzkiego, i wciąż mamy do czynienia przede wszystkim z kapitalnym składem koncertowym, który w wariancie studyjnym dwoi się i troi, by przekazać ten sam (wysoki) poziom energii (co nie zawsze się udaje).

Składu grupy dopełnia perkusista Jan Młynarski, który przejął w tym roku posadę naczelnego enfant terrible stołecznej sceny niezależnej. Pojawienie się Młynarskiego w szeregach Baaby, przy ustabilizowanej już obecności Zabrodzkiego – łączę obu panów, bo drogi ich porozumienia wydają się ponadnaturalnymi – nie doprowadziło na szczęście (lub „niestety”) do spektakularnej i prawdziwie pięknej katastrofy. „EasterChristmas” pomimo swego tongue-in-cheek tytułu, nawiązuje raczej do stylu Baaby sprzed 2006 roku niż do efekciarstwa, którym momentami straszyły nowsze wydawnictwa na czele z „Disco Externo”. Potwierdza to nawet drobny zabieg, otwierający album: przycięcie taśmy, zgrabne nawiązanie do pierwszych taktów płyty „Poope Musique”.

Jak zwykle w przypadku Baaby kawałki zaaranżowane zostały tak efektownie, że chyba zgodne są z metodą Stanisławskiego. Tematy przewodnie sieją wielobarwne spustoszenie, a części „improwizowane” eksponować mają pierwiastek beztroski i muzycznej swobody – i to właśnie tutaj napotykam pewien problem. Wiele tych „swobodnych” momentów zbyt szybko zaczyna tracić impet. Przykładem niech będzie utwór „Sobota”, którego środkowa, rwana część lekko się dłuży, ponieważ oparta jest na jednorodnym saksofonowym kroku i chaotycznej pracy perkusji. W ogóle kawałki z „EasterChristmas” mają tendencję do „utykania” w połowie, zacinania się jak wadliwe, choć grające ładną melodię pozytywki. W „Po 16”, „Mayhem”, „5 cent” czy właśnie „Sobocie” muzyka grzęźnie na mieliznach, napotyka zator – chciałoby się wezwać dźwiękowego hydraulika, który udrożniłby kanały komunikacji, ale to niemożliwe i zanim ten szkopuł zacznie nam doskwierać, muzyka wraca na właściwe tory. Z drugiej strony tego typu zacięcie dobrze działa w „Little (Symphony)”, mamy tu rasową nawalankę z użyciem podstępnych przyjacielskich sucker punchów. Ale to jedynie wyjątek od pewnej reguły. Ciekawe, jak wiele na gracji zyskałyby wymienione utwory, gdyby potraktować je narzędziem pracy Vidala Sassoona.

Z zestawu dziesięciu utworów najmocniej przykuwa uwagę „Mahyem”. To kawałek wyjątkowo natrętny w ścisłym tego słowa znaczeniu. Gdyby przedstawić go jako osobę, nosiłby skórzaną kurtkę i 8-bitowe okulary słoneczne, pstrykałby palcami i pogwizdywał, przystawiałby się do panienek i chłoptasiów na bulwarach. Jest w nim coś ewidentnie „nasty”, co sprawia, że słuchanie go ociera się o kategorię „guilty pleasure”, choć trzeba przyznać, że aranż i wykonanie nie pozostawiają wiele do życzenia – muzyczne tło nasycono wieloma smaczkami, akcentowanie instrumentów dętych jest bezbłędne.

„EasterChristmas” pokazuje Baabę głównie od dobrze znanej, beztroskiej i frywolnej strony. Z pewnością można tęsknić za erudycyjnymi nawiązaniami, cytatami z Dave’a Brubecka, Black Sabbath czy Theloniousa Monka, można też narzekać na zbytnią rozwlekłość utworów. Nie można jednak źle wspominać przygody z tym albumem – bo jest czystą rozrywką. Mimo że Bartosz Weber w radiowej Trójce zarzekał się, że Baaba jest poważnym zespołem, gra konkretną muzykę, której nie należy odczytywać jedynie kluczem pastiszu, to wybaczcie, ale nie mogę nie zakończyć puentą: „slapstickowa Warszawa” ma się dobrze.

Michał Pudło (25 grudnia 2014)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 7/10
Michał Pudło: 7/10
Średnia z 2 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także