Ocena: 7

Wilga

Wilga

Okładka Wilga - Wilga

[self-released; 10 października 2014]

Pomysł zaczerpnięcia nazwy dla zespołu muzycznego od gatunku (i rodziny) ptaka wędrownego nie wydaje się złym zabiegiem. W końcu „wilga” to nośnik dość pozytywnej konotacji. Problem w tym, że w dobie popularyzacji internetowego riserczu wspomniana nazwa staje się nieco niefortunna. Zwłaszcza gdy podpisuje się nią dopiero co debiutujący zespół. W czym problem? Chłopaki z tej grupy są marketingowo poszkodowani nie tylko przez wspomnianego ptaka, ale i m.in. klub muzyczny czy ośrodek wypoczynkowy znajdujące się w gminie o tej samej nazwie. A przecież muzyka z ich debiutanckiej płyty wcale nie jest hermetyczna. Mało tego, jest na tyle przystępna, że mogłaby być pozycjonowana znacznie wyżej.

Gdańska Wilga to, jak łatwo wywnioskować po wstępie, jeszcze pisklę. Mimo to udało jej się zdobyć lokalne uznanie. Jako typowy reprezentant swojego gatunku powinna się charakteryzować barwnym upierzeniem, ruchliwością i melodyjnym zaśpiewem. I to wszystko z grubsza potwierdza się na płycie. Odwołania do natury w przypadku Wilgi nie są czcze, a o ich zainteresowaniu przyrodą świadczy nie tylko wydanie płyty w drewnianym pudełku. Mimo że organiczne inklinacje sugerowane są również przez dziennikarskie porównania do Grizzly Bear (to prawda, najmocniej te zbieżności słychać w „Traveller” – kompozycja jakby wyjęta z „Vecketimest” – oraz w progresji akordów gitarowych w „Cold”, które przywodzą na myśl słynne „Yet Again”), to bliskość przyrody na albumie „Wilga” zasadza się na jeszcze jednym aspekcie. Mam na myśli pewną dawkę mistycyzmu, która jest przemycana do kompozycji za pomocą takich smaczków jak chórki dziewczyn z Enchanted Hunters, żarliwość w głosie Mateusza Danka oraz gitarowe zgrzyty. Te czynniki pozwalają także uwolnić się zespołowi przed zarzutami epigoństwa względem rzeczonej grupy z Brooklynu. I to wcale nie dziwi, albowiem repertuar wilgi zwyczajnej jest mocno urozmaicony i obok przyjemnych dla ucha melodyjnych gwizdów, wydaje ona też dźwięki chrapliwe. Dlatego na albumie, obok skrajnie wyciszonych momentów i zgrabnych melodii, znajdziemy inspiracje greenwoodowskie, a nawet wyskoki w kierunku grunge'u (wyczuwam DELIKATNE wpływy Afghan Whigs).

Być może „Wilga” nie zaskoczy polskiego słuchacza swoim brzmieniem, nad debiutem gdańszczan unosi się bowiem specyficzny klimat indiefolkowy zbieżny z duchem muzyki Indigo Tree czy Coldaira (choć te powinowactwa determinuje głównie wokal Danka). Ale pomimo że młode osobniki wilg wydają odgłosy typu „gegek” lub „hihihi” (tak donosi Wikipedia), oferta Danka, Hordyńca, Reznera i Wegnera nie jest żadną zgrywą. Album zaskakuje niezłą jak na debiutantów dojrzałością oraz udowadnia, że zespół posiada konkretną i spójną wizję artystyczną. I nie piszę tego w ramach krzewienia jakiegoś lokalnego patriotyzmu – po prostu wzruszam się teraz przy „Cold”, kontemplując jesienną, żółtą breję na asfalcie.

Rafał Krause (25 listopada 2014)

Oceny

Marcin Małecki: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Bocian
[25 listopada 2014]
Wilga pokonała nas w bitwie na solówki

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także