Kaja Gunnufsen
Faen Kaja
[BRILLIANCE; 7 marca 2014]
Na debiutancki album młodej Norweżki natknąłem się w trakcie luźnej przebieżki przez zasoby serwisu beehype. Co zaskakujące, mimo ośmiomiesięcznego opóźnienia w stosunku do daty wydania długograju, moje wczorajsze poszukiwania jakiejkolwiek dłuższej wzmianki o nim po polsku zakończyły się niepowodzeniem. Sytuacja jest tym dziwniejsza, że mamy tu przecież do czynienia z jednym z najciekawszych skandynawskich wokali, jakie wraz z autorskim materiałem objawiły się w bieżącym roku.
„Faen Kaja” to płyta wręcz stworzona do słuchania jej w trakcie chłodnych listopadowych wieczorów, gdy zasiadając w wygodnych fotelach popijamy coś ciepłego i oddajemy się melancholijnym retrospekcjom z minionego lata. Tym samym może i lepiej, że zamiast wiosną trafiła się nam dopiero późną jesienią. Jedni usłyszą tu echa twórczości Stiny Nordenstam i Joanny Newsom, inni, bardziej abstrakcyjnie, Emilie Simon czy naszej Marceliny (szczególnie w dziecięcym i niewinnym „Jaevlig Lei”). Mnie z kolei najbardziej do gustu przypadł doszlifowany produkcyjnie track dziewiąty, flirtujący nieco z euforyczną atmosferą nagrań Deva Hynesa i Anthony’ego Gonzaleza. „Nattonsket”, bo o nim mowa, uwodzi swoim parkietowym potencjałem (znakomite zwrotki, chwytliwy refren) oraz umiejętnie budowanym napięciem (przejścia w 0:30 i 1:04) – elementami na pozór zupełnie niekompatybilnymi z intymną, ale i leniwą aurą reszty krążka (może oprócz dynamicznego „Desp”). Na wzmożoną uwagę zasługują także: rozkwitające z każdą sekundą „Vaer sa snill” oraz nostalgiczno-przebojowe (sic!) „Faen Ta” (koniecznie sprawdźcie video). Ładunek emocjonalny przemycany w utworach Gunnufsen koresponduje ponadto ze słodko-gorzką wrażliwością muzyczną takich kapel, jak duńskie Mew, szwedzki Kent czy łotewskie Instrumenti, choć to oczywiście zupełnie inne granie.
Gdybym miał się do czegoś przyczepić, niespecjalnie przekonuje mnie pierwszy z singli promujących tę płytę, czyli „Au”. Ratunek nadchodzi jednak wraz z kolejnym świetnym teledyskiem. Mało reprezentatywne dla brzmienia albumu wydają się również okładka i tytuł (przez który artystka podpadła Zuckerbergowi i musiała toczyć zacięte, skazane na porażkę boje z facebookową „policy against vulgar language”), a odrobinę przeszkadzać może także jakościowy rozdźwięk pomiędzy bardzo dobrą drugą połową longplaya, a tylko dobrą pierwszą. Nie ma to jednak większego znaczenia. Jeśli zastanawiało was kiedyś, jak mogłaby brzmieć Joanna Newsom w bardziej konwencjonalnym repertuarze i z głosem obniżonym o oktawę, „Faen Kaja” powinno okazać się choćby częściową odpowiedzią.
Komentarze
[17 listopada 2014]