Ocena: 8

Aphex Twin

Syro

Okładka Aphex Twin - Syro

[Warp; 19 września 2014]

Warstwa kontekstów, która narosła wokół „Syro”, jest tak gruba niczym muł w Wiśle. Trudno w ogóle dotrzeć przez nią do meritum sprawy, czyli zawartości najnowszej płyty Aphex Twina i intencji artysty. Dlatego usilnie starałam się słuchać tej płyty w oderwaniu od szumu informacyjnego na temat rzekomego bycia illuminatą przez Richarda D. Jamesa, czy analizy kolejnej błyskotliwej kampanii PR-owej legendy IDM, ale było naprawdę ciężko.

Tym co szczególnie mi nie dawało spokoju jest jedna rzecz – „Syro” ukazało się dokładnie rok po „R Plus Seven”, flagowym wydawnictwie Warpu w 2013, razem z nowym albumem Autechre, „Exai”. Zaczęłam porównywać te trzy wysokobudżetowe elektroniczne płyty i poraziło mnie jak ostentacyjnie konserwatywna jest tegoroczna propozycja Aphex Twina. 13 lat po klawiszowym, dobrym, ale umiarkowanie przyjętym „drukqs”, 11 EPkach z serii Analord z acid housem, romansach z muzyką symfoniczną, zapowiedziami zwrotów ku „żywemu instrumentarium”, dostajemy… kaprys powrotu do starych brzmień. Tak jakby Aphex Twin naobiecywał rewolucji w swojej muzyce i w końcu uznał, że po co ma kombinować jak już siebie kiedyś wymyślił i to się sprawdzało.

Jednak to co go ratuje w tej sytuacji to fakt, że wcieleń Aphex Twina z lat 90. i wczesnych „dwutysięcznych” było na tyle dużo, że „jeszcze idzie” pociągnąć temat nie ryzykując skończenia jako artystyczny trup. Szczególnie w okresie wzmożonej w dzisiejszej elektronice nostalgii za brzmieniami z tamtego okresu, James zdaje się podnosić rękawicę by „pokazać młodym jak to się robi”. A przynajmniej tak to odbieram, gdy pozwala wejść do swojej muzycznej kuchni, wymieniając niezliczone ilości sprzętu jakimi posługiwał się przy stworzeniu „Syro”, nagrywanym w (!) sześciu studiach. Jednak czy to znaczy, że to album dla (apirujących) producentów muzycznych, gadżeciarzy rozsmakowanych w gear porn, którzy są w stanie zgadnąć jaki sekwencer w danym momencie został użyty?

Takie były moje obawy, jednak czym dalej słucham tego albumu to dostrzegam w nim coraz więcej osobistej, intelektualnej i emocjonalnej narracji, która może wciągnąć słuchaczy. Gdyby spojrzeć na „Syro” na chłodno może pociągać szczególnie różnorodność, a zarazem płynność zestawień gatunkowych i formalnych. Rozpoczynający całość singiel „minipops 67 [120.2]” to dość nietypowa, ale jednak piosenka – zniekształcone w różnym stopniu przez vocoder wokalizy oraz bloki brzmień układają się „w coś na kształt” zwrotek i refrenów. Zaczęcie od takiego bardziej „popowego” oblicza Aphexa to dość serdeczne zaproszenie jak na tak przewrotnego typa. Aż tak „hitowego” utworu już się dalej nie uświadczy, ale to nie jest tak, że inne nie grzeszą melodyjnością, która to zawsze była mocną stroną muzyki Richarda D. Jamesa – w końcu „to ten od Windowlickera”. Jednak to nie oznacza, że to przystępny album – posługiwanie się chwytliwymi motywami to po prostu sposób by spiąć ze sobą cały ten eklektyczny pierdolnik.

Najbardziej słyszalne są wpływy jungle i rave’u, do których słabość James tłumaczy tęsknotą do czasów przedinternetowych, gdy sceny muzyczne mogły się rozwijać bez wzajemnego wpływania na siebie. Po odsłuchach „Syro” można by podobnie pomyśleć o Aphex Twinie – muzyku (choć woli o sobie myśleć „sound artist”), który rozwija się bez zbyt wielu wpływów zewnętrznych, gdzieś na szkockim odludziu. Tłucze tam swoje fantazje na temat tego jungle i rave’u, brzmi niemodnie IDM-owo, maksymalistycznie, odrobinę sięga po acid house, czasami bardzo dyskretnie podgląda Marka Fella czy Floriana Heckera. Zdarza się mu mało wycieczek ambientowych, co najwyżej wtrącenia, ale pozwala sobie na zakończenie płyty... miniaturą fortepianową z kiczowatymi nieprzetworzonymi odgłosami ptaków w tle. Do tego nazywa ją odwróconym imieniem swojej żony, której głos niejednokrotnie słyszymy w różnych momentach longplaya, tak jak i innych członków rodziny.

Tym samym zdaje się, że wybrany wśród podobno niezliczonej ilości muzyki materiał na tą płytę to dość konsekwentna pochwała sielankowej stabilizacji jako okazji do zrównoważonego samorozwoju. Nadaje się bardziej do słuchania podczas niedzielnego spaceru niż w klubie. I jak jego albumy zawsze były dość angażujące, jednak co jak co – Aphex Twin zrobił coś, czego ciężko było się spodziewać, bo odsłonił swoją bardziej sentymentalną naturę.

Andżelika Kaczorowska (7 października 2014)

Oceny

Dariusz Hanusiak: 8/10
Krzysztof Kwiatkowski: 8/10
Michał Weicher: 8/10
Paweł Gajda: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Marcin Małecki: 7/10
Michał Pudło: 7/10
Średnia z 7 ocen: 7,71/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: amstuff
[16 lipca 2017]
Płyta przepiękna! Od tygodnia słucham tej perły non stop i już wiem, że i za 30 lat będę jej słuchał z podobną przyjemnością. Jak dla mnie 9,5/10 (Płyta mogłaby być dłuższa)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także