Code Orange
I Am King
[Deathwish; 2 września 2014]
Modyfikacja nazwy Code Orange Kids na zwykłe Code Orange nie zapowiadała niczego pozytywnego. Czyżby ktoś miał dorosnąć, wyzbyć się wszelkich spontanicznych odruchów i frywolności? Jak się okazało zmiany rzeczywiście nastąpiły, ale jedynie na lepsze. Code Orange już nie można traktować jedynie w kategoriach ciekawostki.
„I Am King” operuje, zdawałoby się, środkami doskonale znanymi. Chaotyczny metalcore jest rozdrabniany powolnym, nasączonym breakdownami hardcore’em. Code Orange robi to po swojemu, wyjątkowo entuzjastycznie. Brak wyrachowania, kalkulacji, ciągłe łamanie konwenansów. Każda kolejna piosenka to właściwie nowe rozdanie, rozczulające swoją naiwnością, która ostatecznie sprawia, że brzmienie podopiecznych labelu Deathwish jest nad wyraz niebanalne. Wyjątkowo zajmujące sprawy dzieją się już na samym początku. Tercet „I Am King”, „Slowburn” i „Dreams In Inertia” mistrzowsko streszcza charakter płyty. Każda z tych piosenek wyraźnie koresponduje z subtelnością noise rocka. W „Dreams In Inertia” można też wyczuć, potęgowany przez teledysk, sentyment do grunge’u. To najspokojniejszy, a zarazem najbardziej niepokojący moment na „I Am King”, pokazujący w jaką stronę może potoczyć się kariera emerytowanych dzieciaków, gdy przyjdzie znużenie hardcore’em. Ten fragment uwydatnia ogromne - i jeszcze uśpione – możliwości ekipy ze stanu Pensylwania. Szaleństwo.
Nie da się nie zauważyć wpływu Kurta Ballou, producenta płyty, a w wolnych chwilach gitarzysty Converge. Od „I Am King” bije chłód, alienacja, wycofanie i minimalizm. W większości piosenek na pierwszym planie znajdują się wokale, rozłożone niemal po całym zespole. Tuż przy nich jest rozgrzany do czerwoności bas. Rola odegrana przez Ballou jest wysoce wyczuwalna, choć przy okazji on też zaproponował coś innego - wszak dźwiękowa oszczędność nie znajduje się na wysokiej pozycji w jego CV...
W tej depresyjnej mgle Coda Orange poraża ekscytacją z grania. Energia oraz chęć spróbowania wszystkiego rozpiera ten longplay. W utworze „Starve” w refrenie pojawiają się witch house’owe podszepty, „Your Body is Ready” nieśmiałe stara się wejść w grindcore’owe rejony, zaś zamykające całość „Mercy” kończy się osobliwą noise-sludge’ową pozytywką. Stąd ekstrawaganckim wręcz pomysłem wydają ciągłe nawiązania do twórczości takich prostolinijnych grup jak Integrity czy Ringworm. Code Orange, przy całym autorskim synkretyzmie, chce prowokować do moshu.
Powiedzmy wprost – hardcore o takiej konsystencji nie jest spotykany codziennie. W takim tempie Code Orange może stać się największą gwiazdą Deathwish, tuż obok Converge.