Death Grips
Niggas On The Moon
[Third Worlds; 8 czerwca 2014]
RIP in peace Death Grips. Niedługo po wydaniu „Niggas On The Moon” zespół ogłosił zakończenie działalności. Na otarcie łez fanów płaczących po Death Grips pozostaje wiadomość, że ten album jest częścią dwupłytowego wydawnictwa pt. „The Power That B”, którego druga część ma mieć premierę jeszcze w tym roku (znając zwyczaje grupy, pewnie pojawi się w sieci nagle, bez zapowiedzi). Nie pozostało nic innego, jak tylko skupić się na dostępnym jak na razie materiale, a mamy do czynienia z najbardziej ekstremalnym manifestem artystycznym zespołu. Album zbiera dużo więcej polaryzujących opinii, od zachwytów po absolutną negację. „The Money Store” wydaje się przy nim bardzo przystępną pozycją. Po „Goverment Plates” poprzeczkę zawiesili sobie naprawdę wysoko, lecz możliwe, że to na „Niggas On The Moon” doszli do artystycznej ściany.
Albumowi bliżej jest do IDM-owych terrorystów pokroju Aphex Twina czy Venetian Snares niż do wykonawców spod znaku hip-hopu. Najkrótsze wydawnictwo grupy charakteryzuje się skondensowaną formą. Trudno byłoby wyznaczyć kawałek, który miałby pełnić rolę singla, płyta najlepiej sprawdza się jako twór całościowy. Zamiast eklektycznego rollercostera, znanego z poprzednich albumów, Death Grips przypuszczają huraganowy atak na uszy słuchacza, zostawiając za sobą poczucie konsternacji. Odbiorca nie ma nawet czasu by złapać oddech, a jedynym ratunkiem przed tym dźwiękowym blitzkriegiem wydaje się wciśnięcie guzika pause.
Działalność Daeth Grips świetnie wpisywała się w internetowy zeitgeist (pod niektórymi kawałkami mogliby się podpisać James Ferraro czt Daniel Lopatin), wyróżniała się również mocnym nastawieniem antysystemowym (wystarczy wspomnieć okładkę „NO LOVE DEEP WEB” i konflikt z wytwórnią Epic związany z wydaniem tego albumu). Traktowanie ich tylko w kategorii bohaterów memów i prowokatorów byłoby jednak mocno powierzchowne, bowiem panowie podchodzą do swojej twórczości na serio. W końcu, który zespół odwołałby trasę koncertową, by skupić się na nagrywaniu płyt, a w ostateczności zabiłby kurę znoszącą złote jaja, po stwierdzeniu wyczerpania formy? Pozornie są to sprzeczności, jednak Amerykanom z sukcesem udawało się je łączyć w ciągu czterech lat pracy artystycznej.
Produkcja jest nieoszlifowana i sprawia wrażenie chropowatej. Piękny wokal Björk został poszatkowany i przemieniony w jeden z instrumentów tworzących klaustrofobiczną kakofonię albumu. Podobnie rzecz miała miejsce z wokalem MC Ride’a, np. w „Have A Sad Cum” (najlepszy tytuł utworu, nie wiem, w historii?), momentami jego wokal brzmi brutalnie, a innymi jego wrzaski są szaleńcze i paranoiczne. Z kolei Zach Hill daje popis swoich umiejętności w zakresie konstrukcji rytmicznych, w paru utworach można znaleźć inspirację mathrockową metodą budowania utworów. Poszerzanie granic i eksperymentalne podejście to jedno, ale Death Grips nie goszczą w Zajzajerze nie tylko ze względu na swoją popularność, lecz bardziej z uwagi na to, że w utworach na „Niggas On The Moon” tkwi wielki popowy potencjał. Starannie ukryty za dysonansami, nieregularnym rytmem i ekstremalnym, zglitchowanym samplingiem. Warto więc poświęcić kilka chwil więcej na jego poszukiwanie, zamiast z góry skreślać album i stawiać tezy o asłuchalności.