Ronika
Selectadisc
[RecordShop; 2 czerwca 2014]
Nie da się ukryć, że już tych kilka lat temu, gdy Ronika objawiła się nam singlem „Forget Yourself”, znużeni przewracaliśmy oczami na brzmienie coraz bardziej pustego hasła „osiemdziesiąte wracają”, które tak naprawdę miało znaczyć, że z tej przebogatej przecież dekady generał Publiczny zapamiętał jedynie syntezatorowy pop. Tym bardziej szkoda, że tak długo musieliśmy czekać na długograja Angielki. Dzisiaj, pomimo przychylnych recenzji, „Selectadisc” nie zainteresuje prawie nikogo, kto wypatruje wciąż nowych trendów. Zwłaszcza, że ponad połowę albumu znamy już od dawna. Sytuacji nie poprawia też to, że ambitna pani Sampson uparła się dystrybuować swoje dzieło samodzielnie, bez wsparcia jakiejkolwiek machiny promocyjnej. Prawdopodobnie choroba, z którą zmaga się wokalistka także przyczyniła się do tego opóźnienia. Trudno, stało się, ale płyta (winylowa jedynie) wreszcie u płota.
Najwyraźniej było z czego wybierać, skoro w składzie całkiem silnej drużyny nie zmieścił się nasz singiel roku 2012, funkujący „Automatic”, a premierowe nagranie pojawia się dopiero pod numerem siódmym. Potwierdza to ostre otwarcie całości znanymi już z singli imprezowymi zabijakami. Po takim rozpędzie, jaki „Selectadisc” bierze na przestrzeni pierwszych trzech, czterech kawałków, usprawiedliwionym byłoby oczekiwanie jakiejś nieludzkiej miazgi w dalszej części. Ale wtedy album lekko zwalnia, wkradają się wycieczki w stronę wczesnych lat dziewięćdziesiątych, szczególnie w downtempowym, soulowym „Believe It”. Co nie oznacza, że w jakikolwiek sposób muzyka wokalistki traci na skutecznie wwiercających się w ucho hakach, nawet jeśli bywają one (jak w „Video Collection”) dość oklepane.
Oczywiście większość dźwięków tutaj to „muzyka pożyczona”. Ronika urządza nam przegląd kobiecego popu sprzed dwudziestu-trzydziestu lat, czasami zaglądając w nieco nieoczekiwane rejony. Bo czy takie „1000 Nights”, inspirowane Hi-NRG, nie mogłoby wyjść z fabryki przebojów tak znienawidzonego w latach osiemdziesiątych producenckiego tria Stock-Aitken-Waterman? Wieńczący te 55 minut „Search Siren”, to jak już pisał Kuba Ambrożewski, dziwne w kontekście całości (pod względem nastroju) nawiązanie do italo, a może i bezpośrednio do twórczości Giorgio Morodera. Dorzućmy do tego lekko hip-hopowy sznyt „What’s In Your Bag” i gdzieniegdzie house’owe elementy produkcji, a będziemy mieli pełen obraz stylistycznego rozedrgania „Selectadisc”. Jednak, w moich uszach, wszystko to klei się zgrabnie i bez większych zgrzytów.
Wszystko to Ronika zdziałała „tymi rencami”, poczynając od pisania piosenek, przez produkcję i miks, po wreszcie własny label, z drobną pomocą przyjaciół ze sceny Nottingham oraz męża. Dała nam jeden z najbardziej przebojowych albumów tego roku, nawet jeśli sporą jego część zdążyliśmy już zarżnąć w naszych odtwarzaczach dawno temu. Powrót do tych nagrań w kontekście większej całości bywa odświeżający, za co wielki respekt niniejszym wyrażam.
Komentarze
[14 sierpnia 2014]