Ocena: 7

Ramona Lisa

Arcadia

Okładka Ramona Lisa - Arcadia

[Terrible; 28 kwietnia 2014]

Pod pseudonimem Ramona Lisa aktualnie najbardziej pracująca kobieta amerykańskiego niezal-showbiznesu, Caroline Polachek, prezentuje swój stuprocentowo autorski materiał. Otoczona przyjacielskim patronatem Jorge Elbrechta urodziwa wokalistka Chairlift, we krwi której nasi krytycy chcieliby widzieć polską domieszkę (stawiałbym tymczasem raczej na korzenie czeskie), może się w ostatnich latach poszczycić naprawdę dobrą passą. Świetny drugi album macierzystej grupy, liczne featuringi, pięćset efemerycznych projektów czekających na sformalizowanie, wreszcie utwór na zeszłorocznym albumie Beyoncé, czyli kolejna znakomita decyzja marketingowa sztabu Knowles, pomagająca pozyskać ostatnich ciągle nieprzekonanych co do jej klasy hipsterów, która dla samej Caroline okazała się przy okazji symbolicznym momentem wyjścia z mroku.

W międzyczasie w pokojach hotelowych całego świata budowała się „Arcadia”. Wizja Polachek śpiewającej prosto do miniaturowego laptopowego mikrofonu to obraz przywoływany chyba we wszystkich artykułach dotyczących Ramony Lisy. Na dzielnie poskładanym w Abletonie samotniczym dziełku ten „domowy”, intymno-obskurowy pierwiastek nie wybija się jednak tak bardzo, jak na takim – dajmy na to – „Tragedy” Julii Holter. Nie pozwoliła na to zapewne niezbywalna słabość artystki do estetyki lat osiemdziesiątych, przez którą podbijana elementami nagrań terenowych „pastoralność” (jak chciałaby ona sama) tej elektroniki nabiera cech albo przeciwnych, bo – w sumie – urban, albo przynajmniej wspólnych z soundtrackami do przejmujących filmowych dramatów z tamtych lat. Ramona Lisa to przede wszystkim ciągle ta sama Caroline wabiąca charyzmą swojego sygnaturowego głosu. W niskich rejestrach potrafi zabrzmieć jak anemiczna członkini działającej w latach sześćdziesiątych sekty, lecz dopiero gdy bez specjalnej zapowiedzi bierze „górki” dzieje się magia: jej wokal samoczynnie wywraca się jakby na drugą stronę niby element odzieży. Przymusowy przester oferowany przez użyty do nagrań mikrofonik tylko podkręca ten efekt swoistego naturalnego (źródłowo ponoć celtyckiego) auto-tune’a.

Obrany na potrzeby projektu pseudonim może sugerować – poniekąd słusznie – tropy krążące wokół jakiegoś obskurnego italo, choć biorąc pod uwagę w pełni wreszcie autorski wymiar tych piosenek zastanawiam się nad zasadnością upartych poszukiwań kolejnego identyfikatora, szczególnie w sytuacji, gdy już prawdziwe nazwisko panny ma w sobie i pewną nośność, i element egzotyki. Z gruntu dziecięca potrzeba kreowania kolejnych alter ego charakteryzująca Polachek właściwie od dawna i tutaj jednak zwyciężyła, dziwnym trafem opierając się na imidżu zerżniętym od Ani Rusowicz. Skrzętnie dopracowany sztafaż sprzyja „Arcadii” – atmosferycznemu albumowi, dużo mniej szkicowemu niż można się było spodziewać. Z dużo większą ilością fajnych, konkretnych piosenek, niż mogłoby się wydawać na papierze.

Jędrzej Szymanowski (6 sierpnia 2014)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 7/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Średnia z 2 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także