Ocena: 8

The Kurws

Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu

Okładka The Kurws - Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu

[Gusstaff Records; 16 maja 2014]

Nowa płyta The Kurws jest potrójnie czerwona – lewicująca, rozżarzona muzycznie, prowokująca słuchacza jak płachta na byka. Bezprecedensowa w nadwiślańskich rejonach. Płyta, która potrafi zmęczyć, będąc przy tym szczególnie wdzięczna. Ostatnio tak odważne i frapujące zarazem wydawnictwa przynosiła nam scena yassowa. No i debiut The Kurws, który darzę szczególnym sentymentem choćby dlatego, że recenzja „Dziury w getcie” była moim pierwszym tekstem na łamach tego portalu. I żeby choć trochę zatrzeć ślad koślawego pióra, wystraszonej noty oraz kuriozalnych porównań kulinarnych, spróbuję się przy „Wszystko co stałe...” zrehabilitować. Z jednej strony wydaje się to stosunkowo łatwe, bo materiał jest jeszcze lepszy. Z drugiej jednak strony – jest wymagający, oporny na przepisywanie i kompletnie szalony.

W pole mogą wyprowadzić już same tytuły, choć abstrakcja na tej płaszczyźnie jest akurat całkowicie pozorna. Kiedy uruchomimy wiedzę albo Google, to okaże się, że nieodłączna chłopakom polityczność weszła na wyższy poziom, jest głębsza niż na debiucie, wręcz manifestacyjna. O ile „Tasiemiec Niejadek” pozostanie dla mnie zarówno muzycznie jak i lirycznie dość enigmatyczny, o tyle tytuł albumu – wykorzystany już wcześniej w piosence Pustostanów, czyli kolaboracji Kurwsów z Gównem – jest cytatem z „Manifestu komunistycznego”. „Weltgeist” to z kolei Heglowski termin, semantycznie oraz historycznie związany z zachwytem rewolucją demokratyczną, oczywiście o marksistowskim wektorze. Z kolei „Kolos na glinianych nogach” uruchamia tropy – frazes ten przywarł w ostatnich latach do Rosji, ale równie dobrze może odnosić się do kapitalizmu. „Strefa Euro” jest już oczywista, szczególnie jeśli pamiętamy, że numer znalazł się na składance wspierającej Ukrainę. Czytelna jest również metaforyczność „Nie było koła w państwie Inków”. Na kwestii obudowy łatwość się jednak kończy, bo w środku czeka już tylko dezorientujący misz-masz.

Na szczęście da się Kurwsową nadpobudliwość do czegoś porównać. Albumem, którego echa najwyraźniej słyszę na „Wszystko co stałe...”, jest krążek „Killing Time” nowojorskiej supergrupy Massacre z ‘81. Łatę „no wave” można by zresztą do muzyki Kurws spokojnie przykleić, bo duchy ojców oryginalnej sceny są w niej stale obecne. Podobnie jak tam, w tym kotle również dominują ostre ataki na struny, zagubione melodie, niewygodne przeszkadzajki, rytmiczne labirynty oraz kompozycyjna niepoprawność, która każe się zastanowić, czy album aspiruje do awangardy, czy się z niej naigrywa, czy może raczej udowadnia, że ponad takimi pierdołami stoi nieskrępowana frajda z grania. Na „Wszystko co stałe...” jeszcze bardziej naturalne wydaje się to zawieszenie między punkiem a free-jazzem, między graniem z ulicy a gratką dla jajogłowych. Mimo podobieństwa do nowojorskich klasyków, słychać jednak u Kurws wyrazisty własny idiom, a także polskość, oczywiście w tym dobrym znaczeniu. Strzępki i widma niepokojących melodii, które pojawiają się tu i ówdzie, mogą kojarzyć się z wczesnymi soundtrackami Komedy do filmów Polańskiego („Torsje” od „Wstrętu”?) albo z klimatem polskiego noir („Weltgeist” widziałbym w adaptacji „Złego” Tyrmanda), oczywiście gdyby wszystko skąpać w jeszcze większej nerwicy i kakofonii, oraz gdyby przełożyć tę atmosferę na język w gruncie rzeczy rockowy, co nadal pozostaje szczególnie istotne.

To co odróżnia nowy album od debiutu, to ciemniejszy klimat, który jest zdecydowanie odczuwalny. W wywiadzie dla macedońskiej stacji K 103 ekipa sama to zresztą zaznaczyła – pierwsza płyta to piaskownica i przede wszystkim materiał do ogrywania na scenie, gdzie druga jest poważniejsza, emocjonalna, nieoczywista, w jakimś sensie mroczna. Doskonała do uważnego odsłuchu w domowym zaciszu, z kolei od zespołu wymagająca zmiany koncertowej postawy. Poza tym eksperymenty sięgają tu znacznie dalej, a utwory pękają od nadmiaru detali i kompozycyjnych smaczków. Na przykład taki „Tasiemiec Niejadek” przewrotnie pożera bardzo dużo – otwierającej utwór gitary nie powstydziłby się Steve Albini, a potem zaczyna się hałaśliwa i zwariowana wolna improwizacja, która w pewnym momencie wciąga w siebie quasi-techniawę w tak chamskim, że aż kozackim stylu (przypomina się „Newtons Gravitätlichkeit” Einstürzende Neubauten). Są też wycieczki na pola współczesnej poważki – atonalne zabawy w „Kolosie...” to kompozycja wyraźnie zdominowana przez Piotra Zabrodzkiego, co potwierdza też końcówka, zanurzona – jak podpowiedział mi redakcyjny jazzoholik, Michał Pudło – we free-jazzie spod znaku Cecila Taylora. Mnie najbardziej podobają się detektywistyczne suspensy „Leo Taxila” i delikatny rys starego horroru w „Psach Płaskiego”, który oczywiście jest rozszarpywany przez instrumenty niczym w naprawdę mokrym filmie gore. Ponownie można by zresztą przywołać tu Komedę i tym razem jego „Nieustraszonych pogromców wampirów”, co chyba nie jest bezpodstawne, zważywszy że Zabrodzki z Baabą całkiem niedawno brawurowo zreinterpretowali tę ścieżkę na „The Wrong Vampire”. Eksperymentalnie robi się również w stukającym outrze „Złej bajki”, chociaż ta akurat plasuje się najbliżej konwencjonalnej piosenki, oczywiście mierząc tę przystępność wskaźnikami w rodzaju „The Ascension” Glenna Branki. W znanej już wcześniej, znakomitej „Strefie Euro” da się z kolei poczuć funkowość Jamesa Chance'a albo Gang Of Four, chociaż Kurws maltretują tę taneczność z uporem Shellaca. Dzieje się więc na „Wszystko co stałe...” więcej, niż da się unieść na jednej sesji. Ale gęstość to przecież nie wada – wystarczy smakować po kawałku.

Zaproszenie gości oraz poszerzenie instrumentarium o klawisze wepchnęło Kurws na nowy poziom. Również doskonale już znana z „Dziury” zadziorność zyskała zarówno na brutalności, jak i na finezji. W tym miejscu należałoby też w końcu pochwalić Johna Greenhama, który zajął się masteringiem albumu. Greenham wydaje się być dość elastycznym producentem (od Beady Eye po Aesop Rocka), ale udało mu się wyciągnąć z Kurws dokładnie to, co trzeba. Efektem pracy wszystkich tych ludzi jest więc krążek zdecydowanie mniej rozrywkowy, ale za to dojrzalszy i angażujący. Pisząc tę recenzję słucham go już od dwóch tygodni, a jednak wciąż nie stał się dla mnie przezroczysty. Najwyraźniej nic, co pochodzi od The Kurws, nie rozpływa się tak łatwo w powietrzu.

Karol Paczkowski (17 maja 2014)

Oceny

Karol Paczkowski: 8/10
Michał Pudło: 8/10
Średnia z 2 ocen: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kuba
[21 maja 2014]
Ten album jest po prostu świetny i z każdym odsłuchem coraz bardziej wciąga. Dzięki za recenzję i rekomendację.
Moglibyście polecić jakie albumy w stylu "Killing Time"?
Gość: krws
[21 maja 2014]
https://kurws.bandcamp.com/album/wszystko-co-sta-e-rozp-ywa-si-w-powietrzu-all-that-is-solid-melts-into-air
Gość: karol p nzlg
[18 maja 2014]
@sheperd story: dzięki!
Gość: sheperd story
[17 maja 2014]
Nie sądziłem, że da się napisać dobrą recenzję Kurws, szacuneczek.
Gość: karol p nzlg
[17 maja 2014]
@oczy
całkiem zabawne, tylko że nie wiem z czym masz problem. istnieje słuszna kategoria polskości w muzyce, w znaczeniu korzystania z rodzimego dorobku, wyrażania atmosfery jakichś miast, komentowania zdarzeń, etc. istnieje też idiotyczna kategoria polskości, która polega na rozdziale polskiej muzyki od światowej, wynikającym z przekonania o przepaści jakościowej, albo wyróżniająca dobrą i złą polskość. to drugie znaczenie odrzucam, ale widocznie podkreślanie tego przynosi odwrotny efekt.
Gość: oczy
[17 maja 2014]
rodzicą*
Gość: oczy
[17 maja 2014]
ej, polskość oczywiście w tym dobrym znaczeniu? stary nie rób rodzicom przypału, wymyśl sobie pseudonim.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także