Ocena: 8

Melt-Banana

fetch

Okładka Melt-Banana - fetch

[A-ZAP; 1 października 2013]

Dojrzałość nie jest pierwszym słowem, które przychodzi na myśl przy odsłuchu tego albumu. „Fetch” to dzieło kopiące prosto w ryj energią, którą zwykło się nazywać szczeniacką; jego charakter jest kreskówkowo-cukierkowy; mimo różnorodnych faktur gitarowych nie mamy zwyczajnie czasu skupiać się na detalach dźwiękowych. A jednak – Melt-Banana działają już około dwóch dekad, zmienili styl od krótkich, quasi-improwizowanych nojzorzygów do ultraszybkiego pop-punku. Nie są już ani lo-fi, ani topornie-hi-fi, osiągnęli właśnie najgłębsze, najbardziej naturalne brzmienie. Przy czym warto wiedzieć, że finalnie na albumie... nie ma żywej perkusji (naprawdę trudno się zorientować, choć z drugiej strony intensywność tych partii jest nadludzko sroga)! Kompozycje są dopracowane jeszcze bardziej niż na istotnym „Bambi’s Dilemma” – co oznacza jeszcze bardziej celne epatowanie radosnym, ekstatycznym punkiem pędzącym przed siebie z dwoma prędkościami światła. Paradoksalnie więc, im więcej w muzyce (obecnie) duetu dziecięcego szczęścia, tym bardziej jest ona dojrzała.

Spójność albumu jest zapewniona przez dużą obecność pętli, które wedle wokalistki Yako mają na celu wrzynać się w mózg. To stały motyw, obecny w każdym kawałku. „Fetch” działa jako całość, nie ma wyróżniających się hitów. Urozmaiceniem, spełniającym tu rolę „Touched” jest „Zero+”. Pierwsza połowa to popis gitarzysty/elektronika, Agaty, druga zaś to field recording dokonany nad stawem pełnym żab. Jak zwykle inny niż reszta jest zamykacz albumu, czyli „Zero” - to niemal j-popowa piosenka, z prostym casio-beatem, potraktowana jednak przez gitarzystę jak typowy utwór MxBx.

Ustalmy, że to najlepszy długograj ekipy, ale nie ma tu hitów na miarę „Shield For Your Eyes…” z „Cell-Scape”, „Green Eyed Devil” z „Bambi’s Dilemma”, „Free The Bee” z „Teeny Shiny”, czy czegokolwiek z kapitalnej EP-ki „initial t.”. Niemniej w wymienionych kawałkach brzmienie bywa irytująco płaskie. Coś za coś. W każdym razie to ważne, że okładka jest lepsza niż do tej pory. Uroczy kolaż hatifnatopodobnych stworów wylęgłych z kwaszarni i złowrogiego czarnego kotka jest więcej niż udany, podczas gdy do tej pory zawsze (ZAWSZE) ich płyty zdobiły różne ohydztwa, w najgorszych momentach przypominające zmaltretowane menu gry Maluch Racer. Tym bardziej warto postawić „Fetch” na półce.

Miłosz Cirocki (2 grudnia 2013)

Oceny

Andżelika Kaczorowska: 8/10
Michał Pudło: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Średnia z 3 ocen: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także