Omar Souleyman
Wenu Wenu
[Ribbon Music; 25 października 2013]
Odkąd został piosenkarzem w 1994 roku (wcześniej pracował na roli, ale klęska suszy zmusiła go do poszukiwań innych źródeł utrzymania), zajmował się zabawianiem ludzi na weselach. Na Bliskim Wschodzie wspiął się na sam szczyt i zdobył status legendy. Krążą informacje, jakoby wydał ponad pięćset kaset, które często były bootlegami z wesel, udostępnianymi przez nowożeńców, po czym rozprzestrzeniały się bez jakiejkolwiek kontroli. Na czas największego rozkwitu kariery Omara Souleymana na Zachodzie przypada też eskalacja konfliktu w jego rodzinnej Syrii. Wraz z rodziną zmuszony był do opuszczenia kraju i osiedlenia się w bezpieczniejszej Turcji. Twórczość Omara przybliżyli światu zachodniemu niezastąpieni poszukiwacze egzotycznych dźwięków z Sublime Frequencies. Popularność zyskał jednak dzięki żywiołowym, szalonym koncertom. Recepcja jego muzyki na zachodzie jest znacząco inna niż w rodzinnych stronach wokalisty.
Sceniczne wcielenie (wizualne) Omara idealnie wpisuje się w stereotypowy wizerunek Araba, który funkcjonuje w dyskursie medialnym od czasu zamachów terrorystycznych z 11 września. W połączeniu z opętańczą muzyką (nazywaną przez niektórych arabskim techno), może wywoływać u odbiorców uczucie dysonansu poznawczego („Arab grający techno? WTF?”). Takie podejście zalatuje mocno postkolonializmem, ale trudno się go nie ustrzec przy pierwszym kontakcie z muzyką dabke (popularny na Bliskim Wschodzie rodzaj tańca) wykonywaną przez Souleymana. Sukcesu w krzewieniu kultury syryjskiej nikt mu jednak nie odbierze. Bowiem kto przed pojawieniem się Omara, poza ekspertami w swoich dziedzinach, słyszał o dabke, albo kto kojarzy jakiegoś innego Syryjczyka (poza budzącym niezbyt przyjemne skojarzenia Baszarem Al-Asadem)?
Proponowana przez Souleymana wersja muzyki dabke jest zelektryfikowana i znacznie przyspieszona. Zachowuje ona jednak swój pierwotny charakter, czerpiąc całymi garściami z różnych tradycji, dlatego muzyk był chętnie zapraszany na wesela organizowane przez muzułmanów, jak i chrześcijan oraz Kurdów. „Wenu Wenu” to pierwszy album nagrany przez Omara w profesjonalnym studiu. Za jego produkcję odpowiadał Kieran Hebden, znany bardziej jako Four Tet. Nie ingerował on zbytnio w kompozycje – udało się zachować oryginalne, surowe brzmienie znane z bootlegów, przy jednoczesnym profesjonalizmie produkcyjnym. Sama sesja nagraniowa przebiegła podobno w ekspresowym tempie, takie też utrzymuje się przez większość czasu trwania płyty. Szalone syntezatorowe solówki Rizana Sa'ida (szarej eminencji stojącej za całą warstwą muzyczną) wirtuozerią zahaczają o rock progresywny, kontrastując z minimalizmem i repetytywnością beatu, a riffy świetnie nawiązują dialog z wokalem. Ten jest jak zwykle szorstki i szczery, a w warstwie tekstowej cały czas trzyma się tematyki miłosnej.
Jeśli kogoś muzyka Omara skłoni do wyjścia ze strefy komfortu kulturowego i poszukiwań nowych doznań muzycznych, to bardzo dobrze. Jeśli natomiast jego muzyka przyniesie komuś radość i rozbawienie (polecam teledysk do „Warni Warni”), to też dobrze, ponieważ Omarowi, jako śpiewakowi weselnemu, zależy głównie na zabawieniu swoich słuchaczy.