Ocena: 8

Drake

Nothing Was The Same

Okładka Drake - Nothing Was The Same

[Cash Money/Young Money Entertainment/Universal Republic; 24 września 2013]

Rewelacyjne „Take Care” przyniosło Drake'owi popularność, kasę, kartę wstępu na rapowy Olimp, przychylność krytyki, ale było też coś jeszcze. Otóż wtedy przyczepiono do niego na stałe łatkę emo raper. Tak więc najważniejsza informacja odnośnie jego nowej płyty powinna być taka, że facet dalej idzie tą drogą i znowu też wychodzi mu to na dobre. Nikt bowiem nie potrafi z taką gracją balansować na granicy między płaczliwym sentymentalizmem a rapem (którego domeną są przecież ostre słowa i twarde poglądy).

Prawda jest taka, że nigdy nie byłem specjalnie uważnym słuchaczem hip-hopu i traktowałem ten gatunek strasznie wybiórczo. Z drugiej strony, jeśliby rocka pojmować już tak bardzo szeroko, to też przyznam szczerze, że twórczość sporej pewnie części zespołów jest mi całkowicie obca. Kluczem do wszystkiego jest tu bowiem wrażliwość. Jeżeli ktoś tworzący gangsta rap nie potrafi przekazać swojego bardzo specyficznego, że tak powiem, codziennego życia w sposób wystarczająco uniwersalny, to nie będzie szans, żeby moje i jego drogi się ze sobą zeszły. Co innego, kiedy ktoś z pozornie odrębnego świata nagrywa taką płytę, że różnice przestają się liczyć i można wtedy śmiało powiedzieć: „urzekła mnie twoja historia”. Tak właśnie było z „Take Care”. Autor jest trzy lata starszy ode mnie, jest obrzydliwie bogatym raperem, kumpluje się z Jayem-Z, Lil' Waynem, Rihanną i Nicki Minaj, paparazzi pstrykają mu zdjęcia, jak rozrzuca po klubie ze striptizem pliki studolarówek. Oprócz tego dragi, dziwki, błyskotki, drogie samochody i luksusowe apartamenty. I ten facet, który ma świat u swoich stóp, nagrywa płytę, na której rozprawia o swoim kryzysie egzystencjalnym. Problemy pierwszego świata w wersji VIP. Najlepsze jest jednak to, że był strasznie przekonujący w tym, co zawarł w swoich tekstach, owiniętych zimną i minimalistyczną muzyką, idealnie współgrającą z tym, co miał do przekazania. To była płyta naprawdę do przeżycia, a nie tylko wplecenia w blady i monotonny firmament popkultury. W dodatku był to hit. Dobrze się sprzedaje i dołuje. Nieźle jak na jednego człowieka.

„Nothing Was The Same” przenosi nas w czasie o dwa lata i prezentuje dokładnie ten sam rodzaj wrażliwości, co na poprzednim krążku. Co nie znaczy oczywiście, że Aubrey Graham stoi w miejscu. Zaskoczeniem na pewno była już sama tracklista, na której próżno było szukać gościnnych udziałów innych artystów, którzy przecież tak szczelnie wypełniali swoją obecnością poprzedni album. Na „Take Care” te kontrybucje były często znakomitymi strzałami, ale widać, że Drake chciał w przypadku nowej płyty pozostawić dla siebie scenę niemal całkowicie pustą (dobrze chociaż, że wpuścił na trochę Jaya w podniebnym closerze). Dzięki temu otrzymujemy dzieło bardziej spójne, intensywne i skupione na bardzo przemyślanej narracji. Jednego się z tego mojego wybiórczego słuchania hip-hopu na pewno nauczyłem. Mianowicie każdy naprawdę klasyczny album rapowy powinien być jak ścieżka dźwiękowa do autobiograficznego filmu, który w tej sytuacji nie musi już nawet powstawać. Raperzy to egocentrycy, którzy bardzo lubią kreślić szerokie panoramy swojego obfitującego we wzloty i upadki życia. Są też ekshibicjonistami, prezentującymi często swoje bardzo wstydliwe i mroczne demony, gdy tylko znudzą się tworzącymi ich środowiskowe credibility przechwałkami. I to jest właśnie najlepsze, i takie też jest „Nothing Was The Same”.

Słuchając tego albumu ma się wrażenie, że jest świetnie wyważony dramaturgicznie. Nie jest to jednak tak czysto filmowy storytelling, jak u Kendricka Lamara. Może się wydawać, że to dość monochromatyczna rzecz, bo odpowiedzialny za większość produkcji na tym materiale Noah „40” Shebib jest niezwykle oszczędny w sklecaniu bitów. To jednak właśnie ten minimalizm uwypukla liczne tu emocjonalne napięcia i stanowi idealne dla naszego rapera środowisko. Bowiem trzeba też umieć rapować do takich podkładów. „Boy In Da Corner” przy obłędnej muzyce było przecież ujarzmione giętkim flow Dizzy'ego. Drake i „40” osiągnęli mistrzostwo w swojej stylistyce i pokazują to tutaj na każdym kroku. Sunie więc ten album powłóczyście, momentami jednak stając w gardle szorstkim i nieprzyjemnym bitem czy słowem. To w zasadzie mało popowa płyta. Nie obfituje też w jakieś specjalne highlighty. Z dwóch singli tylko „Hold On, We're Going Home” jest rasowym wymiataczem (nawiasem mówiąc ta gładka produkcja to jakaś idylla sophisti-hip-hopu), bo „Started From The Bottom” to już sucha i hipnotyczna historia z głuchym refrenem. To jednak statyczny spleen kładzie cień na większość materiału.

Są oczywiście ostrzejsze wyznania: powtarzane jak mantra „Motherfucker never loved us” na pociętym i czkającym bicie „Worst Behavior”, są rozprawiające się z kobietami „Furthest Thing” (tak typowe dla niego linijki jak „I still been drinking on the low/Mobbin’ on the low/Fuckin’ on the low/Smokin’ on the low”) i rozliczający się z rodziną „Too Much”. Im bliżej końca, tym bardziej się zresztą Drake nurza w wieczornej nostalgii. Takie kawałki jak „The Language” czy „305 To My City” pokazują jednakże nieco inną niż wcześniej stronę Drake'owych lamentów. Są jakby bardziej stanowcze, więcej tam chłodnych refleksji niż dramatycznych żali. Myślę, że te dwa lata przyniosły Drake'owi więcej pewności siebie (niektórzy zapytają, czy da się więcej?) i tegoroczne wydawnictwo jest jego triumfalnym pochodem, ale bez charakterystycznych dla współczesnego hip-hopu bombastycznych fanfar. Więcej przecież Graham czerpie z „808s & Heartbreak” niż z epickich i barokowo zdobionych faktur, jakimi West zasłynął. Downtempo rap Kanadyjczyka to już prawdziwa marka, która procentuje takimi świetnymi krążkami, jak ten.

Michał Weicher (7 października 2013)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Apoloniusz Tajner
[12 października 2013]
Bardzo ciekawa recenzja. Pozdrawiam.
Gość: TJ
[11 października 2013]
Fantastyczna płyta!
Gość: w sumie, to co mnie to
[8 października 2013]
Drake tutaj? El-P jeszcze zrozumiem, ale Drake?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także