Ocena: 8

The Dead C

Armed Courage

Okładka The Dead C - Armed Courage

[Ba Da Bing!; 3 września 2013]

Jest taki kawałek „Friends” z albumu „Cats And Dogs” Royal Trux (prywatnie jest to jeden z moich ulubionych albumów w ogóle). Jego struktura opiera się na wzbierającej i opadającej burzy gitarowo-basowych przesterów, fuzzów, syczeń, chrząknięć i zabawnie psychodelicznej grzechotki. Wśród nich wariuje gitara grająca coś pomiędzy bluesową solówką a rozrywającym nojzem. Moja znajoma, kiedy słuchaliśmy tego nagrania, zapytała nie licząc na odpowiedź: „O co właściwie chodzi, że kiedy my gramy jakiś noise, albo setka innych zespołów gra jakiś noise, to jest to chujowe, a jak grają oni, to jest to zajebiste?”.

I to jest najistotniejsza kwestia w dziedzinie muzyki eksperymentalnej. Setki ludzi na świecie – przygotowanych pod względem ciekawego setupu sprzętowego i oczytanych w temacie – porywają się na granie hałasu albo muzyki improwizowanej. Nie zawsze jednak zmusza ich do tego wizja artystyczna czy też potrzeba duchowej realizacji; często jest to jedynie wyraz fascynacji pewnymi zjawiskami muzycznymi, stylem życia albo, co najgorsze, potrzebą pokazania się w środowisku. Daj dobry Boże, jeśli twórca wyciąga wnioski z przeczytanych publikacji i tak zwanej erudycji muzycznej. Bez niezidentyfikowanego parametrami talentu do improwizacji – który nie wymaga tak naprawdę sporej znajomości płyt, tekstów kultury i czegokolwiek poza świadomością gry – jest zazwyczaj tylko poszukiwaczem, jednym wśród wielu mu podobnych.

Nie użyłbym może słowa „zajebiste” odnośnie Dead C, ale głowię się nad podobnym pytaniem, które usłyszałem w kontekście „Friends”. „Armed” to kolejny jam, który pozornie jest nastawiony głównie na bycie magmą dźwięku. Trochę gitar, trochę manipulacji taśmami. O, na stronie B pojawia się pianino i zwolnienie w postaci solowej partii gitary. Ale coś sprawia, że obie strony wydawnictwa zdają się być wciągającymi kompozycjami, krótkimi historiami, w których czekamy na każdy dźwiękowy zawijas, w których nie wszystko jest oczywiste. Mogę tylko zgadywać, dlaczego potrafią to akurat C, a nie ktoś inny.

Może to dlatego, że instrumenty są nastrojone, a setup przemyślany. Sam byłem ofiarą radosnego podejścia pt. „Muzyka noise!!! Nic nie musisz umieć, kabel ci przerywa, wykorzystaj to!!!”. Tymczasem brzmienie Dead C to wypracowany trademark – miękkie i charakterystycznie tonalne brzmienia elektrycznych dronów zestawione ze zgiełkliwymi szumami gitar i elektroniki, taśmowa jakość (chociaż ostatnie nagrania zespołu są znacznie bardziej przejrzyste, niż kiedyś), bazowanie na rockowym idiomie, i co za tym idzie stały puls (zazwyczaj rytm, tutaj raczej powtarzalność). Poza tym improwizacja nie jest tu celem samym w sobie, a środkiem, który zresztą jest poparty ćwierćwieczem kooperacji i znajomością pozostałych wykonawców. Finalnie, podskórnie w C jest tak naprawdę wiele niezidentyfikowanego smutku i emocji. Nie takich oczywistych, jak w telewizji. (Co jest wyjątkowe, bo akordy molowe, gitary elektryczne i perkusja – na domiar złego obsługiwane przez facetów – to najmniej potrzebujące opisów emocje w historii świata). Na szczęście Dead C, na spółę z Royal Trux i Dial, dzielnie walczą o pozbawienie muzyki gitarowej oczywizmów.

Być może słuchane z doskoku „Armed Courage” nie wyróżni się niczym w waszych odtwarzaczach. Warto jednak powalczyć ze sobą, żeby trochę poczuć wyrobiony styl tych facetów i jakoś się w nim usadowić, by odsłuch był przyjemny. Ja mam jeszcze połowę dyskografii do przesłuchania i cieszę się jak dziecko.

Miłosz Cirocki (18 września 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: przester
[21 września 2013]
''Dead C, na spółę z Royal Trux i Dial, dzielnie walczą o pozbawienie muzyki gitarowej oczywizmów.''

Do tej grupy dodałbym jeszcze zespół Sightings.
Gość: Maciej
[19 września 2013]
Zajabisty tekst :o

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także