Ocena: 8

Julia Holter

Loud City Song

Okładka Julia Holter - Loud City Song

[Domino; 20 sierpnia 2013]

W 1933 roku ogłoszono drukiem „Autobiografię Alicji B. Toklas” – jedną z najsłynniejszych książek Gertrudy Stein. Dzieło o mylącym tytule było w istocie autobiografią samej autorki, z pozoru spisaną przez tytułową Toklas – wieloletnią towarzyszkę życia Stein. Opowieść charakteryzował język prosty, potoczny, naznaczony zarówno licznymi błędami, jak i bezpretensjonalnym i ciętym dowcipem. Poczucie humoru pisarki manifestowało się głównie w tych fragmentach książki, które relacjonowały życie artystycznej awangardy Paryża przed wybuchem pierwszej wojny światowej i po jej zakończeniu. A te paragrafy, które śmiało można by zaklasyfikować jako kronikę towarzyską, przyniosły Gertrudzie Stein sławę, dochód i krytykę niektórych zainteresowanych, w tym samego Ernesta Hemingwaya.

Podobnie bujne życie towarzyskie prowadził kilkadziesiąt lat później w Nowym Jorku Truman Capote. W latach 1975 i 1976 pisarz opublikował na łamach magazynu „Esquire” cztery rozdziały swojej nieukończonej powieści „Wysłuchane modlitwy”. Ten nieprzemyślany krok miał Capote’a ocalić od zapomnienia, a w efekcie skazał go na ostracyzm ze strony nowojorskiej socjety, która w nakreślonych przez pisarza sylwetkach rozpoznała samą siebie.

Łatwo zatem dojść do wniosku, że plotki z wyższych sfer wpisywały się w wielkomiejski pejzaż niemal tak naturalnie jak pomniki architektury. Na „Loud City Song” Julia Holter przedstawia swoje stanowisko względem tego fenomenu, występującego dziś na niespotykaną wcześniej skalę. Tworzy przy tym dzieło na poły muzyczne, a na poły literackie, oparte na przeciwieństwach, które okazują się zaskakująco stabilnymi fundamentami.

W świetle wywiadów, których Julia udzieliła przed premierą płyty, pomyślny rezultat takiego zestawienia trudno było uznać za pewnik. W rozmowie z FACT Magazine artystka powołuje się z jednej strony na musical „Gigi”, a z drugiej na kompozytorski warsztat Cage’a; z jednej strony interesuje ją anonimowa jednostka, a z drugiej – Kim Kardashian, ikona tabloidów, typowa przedstawicielka nowego pokolenia „socialites”. Fani „Tragedy” i „Ekstasis” mieli prawo czuć się zagubieni w takim konceptualnym kolażu. Koniec końców okazało się jednak, że w tym szaleństwie jest metoda. I że wbrew pozorom „Loud City Song” wcale nie stanowi takiego odwrotu od poprzednich płyt Holter, jak mogłoby się początkowo wydawać. Wszak o ile „Tragedy” była zainspirowana teatrem antycznym (tytuł „Try To Make Yourself A Work Of Art” wydaje mi się proroczy w kontekście nowego albumu), o tyle „Loud City Song” odtwarza w formie dźwiękowej współczesne widowisko dla mas. Streszcza spektakl, jakim stało się życie medialnej elity i wystawia go w przestrzeni metropolii, w której bliższe nam są losy „dziewczyny z okładki” niż naszych własnych sąsiadów.

Motywacje i intencje „Loud City Song” nie byłyby tak klarowne, gdyby Holter nie poszerzyła instrumentarium. Na płycie towarzyszy jej bowiem sekstet smyczkowo-dęty, dzięki któremu album brzmi dynamicznie, monumentalnie i gorączkowo lub - jak mogłaby chyba powiedzieć sama Julia - hektycznie. Oczywiście nadal sporo tu elektroniki i pogłosu, które – podobnie jak na „Ekstasis” – podkreślają intymny wymiar płyty, celnie puentując wielkomiejską alienację, której na co dzień doświadczamy. W tekstach przewijają się bowiem dwa wątki: pęd do uczestnictwa w życiu metropolii z jednej strony i pęd do ucieczki z drugiej. Niemniej najbardziej przykuło moją uwagę akustyczne oblicze albumu, skomponowane z drobnych elementów ułożonych z należytym pietyzmem (szelest talerzy, szarpana linia wiolonczeli), budujące w wyobraźni słuchacza przestrzenie: przestrzeń ulicy, przestrzeń filharmonii, przestrzeń salonu towarzyskiego. To właśnie połączenie nowoczesności i tradycji (tak w sferze muzycznej, jak i tekstowej i konceptualnej) decyduje o tym, że „Loud City Song” sprawia wrażenie dzieła kompletnego, choć bardzo niejednoznacznego. Zachęca to do poszukiwania dla niego odpowiednich warunków odbioru: światła nowojorskiego Downtown czy wnętrze zamglonego dymem papierosowym lokalu?

Zdumiewa mnie ta płyta, jej literackie tętno. Bo przecież trudno odmówić jej powabu rodem z kroniki towarzyskiej z początków XX wieku, tego charakterystycznego blichtru. Gdy myślę o „Maxim’s I” i „Maxim’s II”, przed oczyma rysuje mi się scena z „Wielkiego Gatsby’ego”, w której bohaterowie wjeżdżają do Nowego Jorku i z oddali podziwiają kulturową stolicę świata. A jednocześnie płyta jest współczesna i świeża. Bohaterem „Loud City Song” mogłaby być zarówno Alicja B. Toklas, jak i postać z „Garden party” Barańczaka. W świecie Julii Holter harmonijnie przenikają się potrzeba samotności i potrzeba bliskości – trudno chyba o lepszy komentarz do naznaczonej dysonansem poznawczym wrażliwości wielkomiejskiego odbiorcy.

Anna Szudek (16 września 2013)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 8/10
Paweł Gajda: 8/10
Sebastian Niemczyk: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Karol Paczkowski: 7/10
Michał Pudło: 7/10
Średnia z 6 ocen: 7,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: lebek7
[24 września 2013]
Extasis zupełnie mnie nie ruszyło, natomiast tu w niektórych momentach jest doprawdy bajecznie.
Gość: pablo
[17 września 2013]
Holter, Skelter, uuuuu! Naprawdę fajna płyta.
Gość: pszemcio
[17 września 2013]
sam nie wiem czy najlepszą płyta Julii jest Loud City Song czy Extasis, ale na etapie trzeciego albumu ta babka ma już taką dyskografię, że hoho
Gość: Sebastian Niemczyk
[16 września 2013]
Lepiej porozmawiajmy o muzyce, a nie o moich cyferkach:)
Gość: @sn
[16 września 2013]
widziałam 9/10!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także